sobota, 5 września 2020

Foto-migawki z jesiennego Przykopu



Lato kończy się z odlotem bocianów. W tym roku 14 sierpnia, kiedy zatoczyły pożegnalne kręgi nad Przykopem. Od tego dnia zacząłem odczuwać jesienną nostalgię. Nikt mi nie wmówi, że lato kończy się pod koniec września. Lato astronomiczne ma się nijak do rzeczywistego, pełnego zieleni, życia, śpiewu.
 






Dzisiaj wstałem na rykowisko. Niestety mniej burzliwe niż wczorajszego poranka. To chyba przez mgłę, która tumani. Księżyc już chudnie po niedawnej pełni. Jaśniał na niebie, po którym snuły się rozmyte chmury. 
 



 Jakiś samolot rejsowy ciągnął za sobą pióropusz spalin. Słońce czaiło się za lasem. Wokół półmrok. Krajobraz roztopiony i pozbawiony konturów. Gdzieś od Pokrzyw i Nowych Ramuk dobiegało przytłumione porykiwanie byków. Szedłem drogą ku misterium rykowiska, depcząc mokry piasek i błocko po kałużach. Gapiłem się na księżyc w otoczce. Wyraźny. Pełny kraterów i promienistych smug po uderzeniach meteorytów. Potem blednący z każdą minutą jaśniejącego błękitu.


 





Było cicho. Ślady przejścia jeleni zostały wdeptane oponami maszyn rolniczych. Świeże zobaczyłem podczas powrotu. Prawdopodobnie licznej chmary, z którą minąłem się o przysłowiowy włos. Wokół żadnego zwierzęcia. Ni ptaka. Uśpiony krajobraz. Mokra jesienna zieleń. Pola przeorane i zbronowane po żniwach. Rosa na kwiatach nawłoci, na pajęczynach, płotach, trawie… 


 



 



Tylko to rykowisko dające znać o sobie od czasu do czasu. W przeciwieństwie do wczorajszego, gdy byki podeszły pod dom, a ja nie mogłem do nich z aparatem. Bywa i tak.




Nieopodal metalowego krzyża w sąsiedztwie wyschniętych brzóz postanowiłem zajrzeć na łąkę. Ledwo wychyliłem się spoza krzaków podmokłej olszyny, kątem oka dostrzegłem łanie. Pasły się pod szpalerem drzew na skraju pagórka. Byk nadawał w głębi polany. Niewidoczny. Zasłonięty przez kolejny pagórek. Chciałem do niego podejść, ale łanie podniosłyby tumult. Zamarłem. Nie dostrzegły mnie. Patrzyły w stronę leśniczówki, nasłuchując. Sięgały pyskami do liści, wyciągając szyje, to znów pochylały się ku ziołom. Były spokojne. Nie mogły mnie dostrzec. Byłem w ciemnym ubraniu. Stałem w cieniu za trawą i krzakami. Wystawał tylko aparat. Fotografowałem. Filmowałem. Do znudzenia. Byk przemieszczał się ku leśniczówce. 




Zaspokoiwszy ciekawość, postanowiłem okrążyć zagajnik. Spodziewałem się  jeleni po drugiej stronie. Jednak licówka zobaczyła mój ruch za gęstwą. Widziałem przebiegające stadko. Byk się nie pokazał. Słyszałem oddalające się brechanie. Za skrzyżowaniem wiejskich dróg postanowiłem zajrzeć na kolejną polanę. Z jej wnętrza dobiegał klangor żurawi. Ledwo wyjrzałem spoza dzikich jabłonek, zobaczyłem jelenie. Te same fotografowane wcześniej. One dostrzegły mnie szybciej. Licówka przyglądała mi się bacznie. Znowu zdjęcia we mgle. Sylwetki bez konturów. Nie ustały w miejscu. Od Pokrzyw dobiegł dźwięk traktora. Tego było za dużo. Jelenie potruchtały za pagórek. Do zbawczego lasu. Tymczasem byk oddalał się na rozlewisko w Altmajerówce. 




Nie pozostało mi nic poza fotografowaniem wschodzącego słońca. Zanim wspiąłem się na pagórek przy leśniczówce, zdążyłem jeszcze sfotografować sarny pod dębczakiem. Uciekły na widok przejeżdżającego motoroweru. Czyżbym nie tylko ja cierpiał na bezsenność? Rykowisko cichło w miarę stawania się dnia. Słońce rozścielało pasma promieni i cienia. Rozjarzało rosę na pajęczynach i przydeptanej trawie. Wilgoć pokryła szuwary i oczerety osobliwą patyną. Drzewa zdawały się płakać. Woda kapała na głowę i za kołnierz. Buty i spodnie przemokły.






 

Kiedy chmury przemknęły, otwierając niebo, poczułem ciepło. Wracałem na śniadanie. Obiecałem sobie, że jutro znowu wstanę na rykowisko. Póki jeszcze trwa. 

Grzywacze pisały krótką frazę muzyczną na drutach linii energetycznej. Co i raz zmieniały miejsce, sfruwając na ściernisko po skoszonym zbożu, to znów podfruwając do stada. 













Dzięcioł duży opukiwał konar martwej brzozy. Przeszedłem tuż pod nim. Nie odleciał. Ustawiwszy się ze słońcem, fotografowałem go w pełnym świetle. Potem filmowałem. Był zajadły. Jakby znalazł coś naprawdę zajmującego. Pomyślałem:
- Może to ten sam, który odwiedza moją przydomową sosnę? Dlatego nie ucieka na mój widok.
Potem usłyszałem dźwięczne pokrzykiwanie czarnego dzięcioła. Wleciał w kadr. Był za daleko, by dostrzec szczegóły. Zadomowił się w mojej enklawie. Leciał do drugiego ptaka, który wykrzykiwał tęskne kwilenie dziecka. A jeszcze potem zobaczyłem ślady świeżo zadeptanej drogi.
- Jelenie.
Musiały przejść dosłownie przed chwilą. W stronę lasu za wsią. Pomyślałem:
- Zabawne. Tyle się nachodziłem. A wystarczyło poczekać pod płotem.

I jeszcze koniki we mgle.







Zwykły obchód Przykopu na zaostrzenie apetytu przed śniadaniem.








1 komentarz: