niedziela, 30 kwietnia 2023

Warmia mrozem rysowana





 

W nocy przymroziło i zwarzyło kwiaty na drzewach, liście na bluszczach. Poczułem dotyk mrozu, wyszedłszy przed dom. Zanurzyłem się pomroczny brzask i poszedłem w kierunku słońca. Spod zarośli za drogą podniosły się sarny i pierzchły wystraszone zachrypłym ujadaniem starego pieska. Jedna w lewo, druga w prawo w stronę wiejskich zabudowań. Tam skonsternowana przeszkodami zawróciła. Nie sfotografowałem ich. Były już za daleko, kiedy próbowałem podejść bliżej za osłoną bezlistnych jeszcze gałęzi przydrożnych krzaków. Raz zauważony byłem bez szans. Potruchtały do sosnowego zagajnika.

 





Poszedłem przez zamarzniętą łąkę. Pokryta gęstym szronem trawa trzeszczała pod butami. Wokół koncert na klangor żurawi, kukania, godowy zaśpiew dudków, solowe popisy kosów, trznadli, sikor, kowalików, perkusję dzięciołów… Zanurzyłem się w brzask, krystaliczną czystość powietrza, ścielące się pasemkami mgiełki. Szedłem między osrebrzonymi krzakami wierzb i wikliny w stronę kępy osik za świeżo wykopanym stawem zasłoniętym od szosy zwałami czarnej ziemi…

 






W oddali zamajaczyła sarna. Obserwując mnie, nie potrafiła zdecydować:

- Uciekać, nie uciekać.

Zwlekała, stojąc na łące między olchowym łęgiem na mokradle Przykopskiej Strugi a zagajnikiem sosnowym. Zanim jednak ustawiłem aparat, potruchtała z plamy szronu w cień pobliskich drzew. Z góry spłynęło kwilenie myszołowa. Nie zobaczyłem go jednak. Ów dźwięk nieodmiennie przywołuje z pamięci meandry Ganckiej Strugi pokonywane podczas samotnego pływania kajakiem po Krutyni. Buty pokryły się śniegiem zgarnianym z darni. Jakbym spacerował zimą. Zlodowaciały grunt nie ustępował.

 




Zanurzywszy się w półmroku świerków, przepatrywałem rozświetlone pastwiska za przepustem na strudze. Zwykle o tej porze pasą się tutaj jelenie podchodzące do nieodległych wiejskich zabudowań. Dzisiaj jednak było pusto. 

 

 

 




 

Z przepustu oglądałem wezbrany strumień. W ciszy poranka odbijał obraz drzew i zarośli. Pomiędzy pniami olch widziałem domy Nowej Wsi. Już oświetlone pełnym słońcem. Bobry spały. Mogłem w olchową gęstwę, w miejsce, gdzie niebacznie usiłowałem przejść przez zamulony rów melioracyjny z odciśniętymi tropami bobrów. Mróz zamienił błocko w twardy grunt. Poszedłem jednak w kierunku słońca w poszukiwaniu mroźnych grafik krajobrazu.

 




Światło nie rozpuszczało szronu. Mróz naprawdę trzymał. Szron gęstniał w miejscach, nad którymi wisiały pasemka mgły. Odbijał światło, iskrzył tysiącami diamentów, opalizował, rysował kontury liściom pokrzyw, łąkowym kwiatom, wysuszonym łodygom chwastów, zamarzniętym pajęczynom… Obrazy mijanych brzóz, wierzb, okrytych mgiełką pąków topól na tle leśnych ścian, stawów o nieruchomych lustrach czarnej toni, odbijających kontury odległych szpalerów przydrożnych drzew kojarzyły się z subtelnymi grafikami suiboku-ga i obrazami skalistego rzecznego wąwozu na Hokkaido, filmowanego zimą, w serialu Moving art Louie Schwartzberga…

 




Fascynacja subtelnymi obrazami fascynacją, a dudek wciąż zagajał monotonnymi trójsylabami ze starych drzew; a kukułki nadawały uparcie, chociaż nie miałem monet w kieszeniach; a dzięcioły przygrywały na konarach wstającemu słońcu; a żurawie dzwoniły, budząc przestrzeń; a siwe wrony przeganiały się ze srokami, broniąc gniazd… W takich chwilach doceniam szczególne piękno nieliniowych form „geometrycznej” przyrody…