niedziela, 16 lipca 2023

Biała tęcza nad Przykopem

 


Do napisania tego tekstu sprowokowała znajoma z Panoramio pytaniem, czy widzieliśmy białą tęczę. Sfotografowała ją komórką, wyszedłszy w góry. Wtedy skojarzyłem, że owszem, jesienią, w ubiegłym roku. Dwa razy.

 





Za pierwszym razem, kiedy mgła wywabiła mnie z pieleszy. Właśnie skończyło się lato. Poszedłem na pola spowite szarością. Promienie słońca z trudem torowały sobie drogę w krajobraz. Mgła uwydatniała bliskie szczegóły otoczenia na zamglonym tle. Świat pozbawiony granic i horyzontu wydawał się co najmniej nieokreślony. Deptałem najpierw wilgotną trawę. Po chwili buty i nogawki zamokły. Potem szedłem drogą między łąkami i polami pokrytymi rosą. Unikałem drzew, z których rzęsiście kapało. Mijałem wyschnięte śródpolne stawy, drzewa pokryte patyną jesiennych liści, zagajniki i dróżki prowadzące do chutorowych gospodarstw rozrzuconych między pagórkami, bez urbanistycznego zamysłu. Na pastwisku fotografowałem konie. Wydawały się zamroczone mgłą i zgaszonym świtem. W końcu dotarłem do kemowego pagórka nad wysuszonymi przez jemiołę starymi topolami. Widok słońca zgaszonego przez gęstą mgłę był magiczny…

 










Biała tęcza bez retuszu

Biała tęcza ukazała się dopiero podczas powrotu do domu. W formie dwóch łuków: górnego wyraźniejszego, wspartego na dwóch samotnych drzewach; dolnego rozmytego, przypominającego bardziej wycinek koła, którego większa część wbiła się w grunt pod łąkami. Zdjęcia podrasowałem. Ostatnie zdjęcie pokazuje zjawisko w naturze. Delikatne. Tylko uważny obserwator zwróciłby uwagę na te ulotne struktury geometryczne.

 







Drugi raz białą tęczę obserwowałem w połowie października na kemie nieopodal leśniczówki, wyciągnąwszy Małgosię na spacer. Mgłę tworzyły lodowe szpilki. Płynęły w powietrzu delikatnym nurtem przenikającym konary bezlistnych drzew. Zdawały się pozbawione ciężaru. Widoczne, gdym patrzył pod słońce z cienia ciskanego przez pnie pobliskich drzew…

 

Fraktalna natura szuwarów w śródpolnym stawie






Idąc drogą w stronę leśniczówki, oglądaliśmy się za siebie zaintrygowani mglistą poświatą. Słoneczna tarcza wyłaniała się spomiędzy fraktalnych konturów pobliskich świerków. Słońce przypominało Jowisza fotografowanego przez teleskop Huble’a. Nie oślepiało. Wydobywało z krajobrazu paletę pastelowych barw, zmiękczało kontury, rozmazywało horyzont. Mgła tłumiła dźwięki. Mijaliśmy pozbawione opieki jabłonki. Uginały się pod ciężarem dojrzałych jabłek. Przechodziliśmy nad wysuszonymi rowami melioracyjnymi. Zmitrężyliśmy pod kępą starych topól, których pozbawione kory pnie i konary odcinały się od nieba, dźwigając naręcza jemioły. Ich los jest przesądzony.

 













W rozwidleniu osypujących się konarów znalazłem dzięcioła zielonego. Trochę trwało, nim go namierzyłem. Nie pozował długo, uznając wycelowany obiektyw za zagrożenie.

 

 

 






 

Biała tęcza objawiła się dwoma subtelnymi łukami, gdy obróciłem się od słońca po fotografowaniu urzekających rysunków drzew na tle jaskrawej mgły. W górach biała tęcza byłaby wydatniejsza, a w jej centrum można by zobaczyć glorię – białe kółko otoczone tęczowym okręgiem. Kem okazał się za niski w stosunku do otoczenia. Umożliwił oglądanie zaledwie wycinka białej tęczy.

 










Zjawiska optyczne mają w sobie magię zjawisk z pogranicza fizyki kwantowej. Subtelna gra ciepła, wilgoci, powietrza, słonecznego światła, ukształtowania terenu zaskakuje na każdym kroku nieoczekiwanymi efektami. To sprawia, że każde wyjście z domu obiecuje przygodę…