czwartek, 16 maja 2019

Chwila nieopodal Przykopu

Czytając Feynmana „Wykłady z fizyki”, natrafiłem na niesamowity cytat z Hermanna Minkowskiego, twórcy pojęcia czasoprzestrzeni, nauczyciela samego Alberta Einsteina: „Sama przestrzeń i sam czas pogrążą się w cieniu, przetrwa jedynie związek między nimi.” Wszystko to w kontekście narastającej entropii Wszechświata. Jakże więc nie zachwycać się chwilą, zamiast martwić się o przyszłość?










Po pierwszomajowym spływie Łyną tego samego dnia poszliśmy na spacer w dolinę bobrów. Pięknie się prezentowała w świetle słońca. Zrobiłem zdjęcie łabędziom na wodzie i żurawiom spacerującym nad nimi wzdłuż szuwarów i krzaków wyschniętej wikliny.






Spacer jak spacer. Zeszliśmy w dolinę graniczącą z Bałdami. Minęliśmy ambonę. Wspięliśmy się na grzbiet moreny. Zaraz za nią znaleźliśmy się nad rozlewiskiem wypełniającym drugą równoległą dolinę. Tutaj rządzą bobry. Ich ślady widać na każdym kroku. Przegryzione pnie drzew, ogryzione z łyka gałęzie, podziemne wejścia do nor pod darnią, która zapadła się z powodu przesuszenia, tamy przegradzające leniwy strumień… Sądząc po wezbranej wodzie, dolina zbierała strumienie wystarczające do napędzania nieistniejącego już młyna.






Pierwsze, co zobaczyliśmy, to bocian spacerujący między gałęziami wyschniętych krzaków. Polował. Skutecznie. Widząc nas, oddalił się w suchsze miejsce. Łabędzie biwakowały przy gnieździe. W miejscu, gdzie nie dało się ich fotografować. W lesie krzyczały żurawie. Spacerowały między sosnami na skarpie. Niewidoczne. Za bocianem przebiegła sarna. Nim zareagowałem, wbiegła do lasu, migocząc przez chwilę lusterkiem.







Poszliśmy z biegiem strumienia. Ścieżką pod lasem. Minęliśmy tamę bobrów pod starą sosną, fotogeniczną czeremchę. Przed nami otworzyła się dolina z olchami rosnącymi nad wezbranym strumieniem. Bobry wybudowały kaskadę. Zachwycając się ich przemyślnością, kątem oka dostrzegłem ruch pod lasem. Sarna przeskoczyła przez strumień. Uciekała na morenę. Sadziła imponujące susy. Zniknęła wśród czeremch, które pokryły się chmurami kwiecia. Dolinę wypełniał egzotyczny aromat. Zapachy czeremchy mieszały się z zapachem nagrzanych słońcem mchów, kwaśnej ziemi, torfu, turzycy…
W dolinie nie było jednak zwierząt ni ptaków. Zawróciliśmy do zakątka dzikich łabędzi. Żurawie zeszły z lasu nad wodę. Zaczęła się foto-sesja. To jej rezultaty.











 







poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Co wspólnego ma Richard Feynman z Przykopem?


Brzask i mgła w pasemkach z półksiężycem


W konwencji "Amelii" Audrey Tautou:
Rankiem 25 kwietnia 2019 roku fale grawitacyjnie zabujały Ziemią i zmarszczyły czasoprzestrzeń. Zostały wykryte przez detektory Ligo i Virgo. Tego samego ranka o świcie zerwałem się na spacer do Nowego Przykopu. To był impuls. Wątpię jednak, bym zareagował na zmarszczki wywołane tańcem kolapsujących gwiazd neutronowych. 

Księżyc się przegląda

Wyszedłem mocno przed wschodem słońca. Liczyłem na spotkanie z lisem, który leżał wczoraj pod naszym płotem i mocno interesował się Miką. Po strzyżeniu Mika straciła połowę tęgości i zaczęła (chyba) przypominać pożądany obiekt lisiej adoracji. Lisa jednak nie było.

Słońce w poświacie z piasku znad Sahary

Wyszedłszy na drogę, odkryłem, że sośniak, do którego wypuściłem jeże obronione przed psami, został wycięty. Idąc dalej, odnotowałem, że brzozy towarzyszące nam od 2006 roku rozsypały się. Po ostatnich wiatrach ta najbliższa zrzuciła uschnięte konary. Ta dalsza runęła. Nie spodziewałem się, że była w tak tragicznym stanie. To susza. Jest nieubłagana. Zapowiadane przez meteorologów deszcze odwołały się same. Szedłem przez zakurzony krajobraz, nie dostrzegając w pobliżu zwierząt. Tylko ptaki nadawały wokół. Ekscytujący okres godów i lęgów.

Domowe brzozy dzisiaj

Domowe brzozy z przed... przedwczoraj

Minąwszy ulubiony przydrożny staw obok powalonego przez wiatr drzewa, podążyłem ku moim bohaterkom wielu wcześniejszych zdjęć: kamertonowej brzozie i jej rozwidlonej na kształt wielgachnej procy sąsiadce. W świetle brzasku, zabarwionego saharyjskim piaskiem, nie wyglądały zdrowo. Jeszcze nie wypuściły listków. Nawet kępki jemioł zwiędły. 


Stara ulęgałka za rozwidleniem dróg została ścięta. Już nie zobaczę jej korony w chmurze kwiecia. W zeszłym roku obumierała. Minąłem przerzedzone zarośla nad bagienkiem zasilanym strumieniem z rowu melioracyjnego. Epidemia wycinania drzew i krzaków dotarła do enklawy na dobre. W czasie coraz groźniejszej posuchy.











Pośpieszyłem na wzgórze nieopodal leśniczówki w Nowym Przykopie. Zdążyłem na wschód słońca, które wyłoniło się znad ściany lasu gdzieś między Kopankami a Łajsem. Mgiełka zalegała nad łąkami w pobliżu. Było cicho. Obiektyw zaparował. Przecierałem szkło przed każdym zdjęciem. Nic nie wskazywało, że w powietrzu tyle wilgoci. Zwłaszcza że trawa pod butami sucho szeleściła, a buty pokrył kurz.


Ten niepozorny staw ma w sobie to coś...

Zszedłem nad staw pod leśniczówką. Patrzyłem na szczątki kładeczki. Nieruchoma woda odbijała otoczenie. Kątem oka dostrzegłem jelenie na łączce. Łania patrzyła wprost w obiektyw. Jej jednoroczny piastun też. Zdążyłem zrobić kilka zdjęć, nim matka zdecydowała się odejść w pobliskie olchy. Dzieciak zwlekał. Wahał się chwilę dłużej, nim zniknął za pagórkiem.










Rozlewisko w altmajerówce znowu się cofa. Zielsko wypełniło zatokę, pozostawiając kilka nieśmiałych kałuż pod brzegiem półwyspu. 


Mój utrapiony "ulubieniec"

Szedłem ścieżką zwierząt do sosen nad przesmykiem wydeptanym przez dziki i jelenie przychodzące z noworamuckiego lasu. Strząsałem kleszcze ze spodni. Istne zatrzęsienie kleszczy. Zima bez śniegu i mrozu im sprzyja. Tkwiły na wierzchołkach wyschniętych roślin. Rozcapierzały odnóża pełne haczyków. Drażniłem je. Zniecierpliwione opadały na ziemię…











Zatrzymałem się pod największą sosną, skąd roztaczał się widok na północną część rozlewiska. Łyski tokowały. Stroszyły skrzydła. Pluskały. Goniły się nawzajem. Kwiliły… Słowem widowisko. Nieopodal bawiły krzyżówki i cyranka. Pływały w plamie światła i w cieniu pobliskich krzaków. Było sielsko. Jak zwykle w Przykopie wiosną.

Zanurkowała







Trawestując Richarda Feymana cytowanego przez Marka Demiańskiego, astrofizyka, w przedmowie do „Pan raczy żartować, panie Feynman", powinienem zakończyć wpis słowami:
- Popatrz na ten krajobraz. Ocean cząstek. Każda z nich bezmyślnie zajęta sobą. Są ich biliony, a jednak wspólnie tworzą tę przestrzeń. W niewyobrażalnie zamierzchłej przeszłości, zanim jakiekolwiek oczy mogły je oglądać, rok po roku, dzień po dniu z drgały, łączyły się, dzieliły. Dla kogo? Po co? Na martwej planecie bez żadnych śladów życia… Zawsze w ruchu, napędzane energią traconą rozrzutnie przez słońce, wyrzucaną w bezmiar przestrzeni. Ten strumień fotonów powoduje powszechne drganie, powszechny chaos, z którego wyłania się życie. Coraz bardziej złożone cząstki tworzą inne, zaczynają się odtwarzać. Pojawia się DNA, białka, - choreografia się komplikuje (…) Z tej kołyski powstają układy wielu miliardów atomów obdarzonych świadomością i ciekawością. Powstaję i ja. Stojąc na kemie – ja, wszechświat atomów, jak jeden atom w tym ogromnym wszechświecie, pytam: - Dlaczego? Po co?



Czy ciekawość istnienia i sensu istnienia musi być po coś? Czyż nie wystarczy, że jestem w warmińskim Przykopie? Tutaj w tej chwili, w której przestrzeń ściskają i rozciągają nieodczuwalne fale grawitacji dwóch kolapsujących gwiazd neutronowych? Cóż to za informacja? Jakie ma znaczenie? A może wystarczy to, że wiem... Duch Kopernika nad Przykopem?...