czwartek, 30 kwietnia 2020

Szczęśliwa sarna


Świt. Cisza. Surowy krajobraz warmińskiej wiosny. Szron. Bezwietrze. 



Ledwo wyszedłem na łąkę – zające. Wybiegły spod lasu. Przekicały drogą do rowu melioracyjnego. Jeden przysiadł w zakurzonej koleinie. Drugi pobiegł do miedzy. Rozdzieliły się. Myślałem, że ich więcej. Rozglądałem się. To pora parkotów. Zawiodłem się. Zamiast widowiska nieśpieszna ucieczka przed natrętnym fotografem.






Śpiewa


Stroszy piórka



Ledwo się przejaśniło usłyszałem koncert. Klangor żurawi z niewidocznych zakątków, kwilenie czajek latających nad rowami, bociani klekot, śpiew wilg, kosów, sikor, pokrzykiwanie dzięciołów i dudków… Wszystko tajemnicze, niewidoczne, za to głośne… Trznadel pozował na tle nieba. Stroszył piórka, coś tam gadał. Zajęty sobą dał się fotografować przez dłuższą chwilę. W końcu odleciał. Nie nadążyłem obiektywem.







Przydrożne drzewa na tle brzasku i mgły opatulającej łąki prezentowały swoją fraktalną strukturę. Wciąż bezlistne. Brak deszczu i mroźne noce nie obudziły wegetacji. Sierść zeszłorocznej trawy nadal była szara. Z zabronowanej gleby lada podmuch podnosił kurz. Krajobraz bez kolorów. Ale ta wiosna już jest. W każdym dźwięku, refleksie światła, ulotnym ruchu wokół. Budzi zmysły. Wprawia w podniosły nastrój. 










Za ulubionymi brzozami wspiąłem się na łąki. Kątem oka dostrzegłem ruch na tle drzew okalających leśniczówkę:

- Jelenie.

Znieruchomiałem. Podniosłem aparat. Zdjęcia. Jedno, drugie. W pośpiechu, póki nie uciekną.

One też mnie dostrzegły. Obserwowały. Nie rzuciły się do ucieczki. Zaczęły odchodzić w stronę kęp łozy, oczek wodnych, między pagórki. Przeparadowały na tle nowego domku pod leśniczówką. Spotkanie, które wzrusza.










Młody byczek ze szpilkami rosnącego poroża przyglądał mi się uważnie. Pozował. Patrzył na boki. Prezentował się z profilu i en face. Przymykał oczy, patrząc pod słońce. Poszedł za krzaki. 











Stado w końcu posłuchało licówki i zaczęło odchodzić za pagórek. Tyralierą. Miałem nadzieję, że jeszcze je zobaczę w altmajerówce. Nie doszło jednak do spotkania.
















Słońce wzeszło na dobre. Szron topniał. Zalegał jeszcze w cieniu drzew i krzaków, ale na odsłoniętych stokach skrzył się kroplami rosy. Staw z szarym tatarakiem, samotne drzewa na pagórkach, zagajniki za konturami wierzchołków, kwilenie czajek, kwakanie spłoszonych krzyżówek, które zerwały się nieomal spod stóp… 




Czajka

Kos


Ogarniam to wszystko spojrzeniem i aparatem, czując pulsującą krew w skroniach, nastrój w myślach…








Za kępą starych lip schodzę nad rozlewisko. Pod zagrodą paradują żurawie. Są daleko. Wracam do sosnowego zagajnika. Pod osłoną drzew i kęp łozy podchodzę bliżej. Słońce za plecami. Ostre. Ptaki jednak mnie widzą przez plątaninę gałęzi. Dają znać klangorem. Jeszcze prostują skrzydła, jeszcze spacerują, jeszcze patrzą sobie w oczy...






Wystarczyło jednak, bym się wychylił spoza gałęzi dla lepszej fotografii, by wystartowały nad rozlewisko, zatoczyły półokrąg i odleciały nad Pokrzywy.





Woda ustępuje nieubłaganie


Dziupla?

Poszedłem nad cieśninę rozlewiska pod starą sosnę. Wody znowu ubyło. Susza jest nieubłagana. Widziałem już zamulone dno na całej szerokości. Jeszcze miesiąc bez deszczu i znowu jeziorko zaniknie. Póki co kontemplowałem krajobraz odbity w lustrze wody. 














Po drugiej stronie spacerowała sarna. Pasła się na łące pod drzewami. Pięknie oświetlona. Wybierała z rozmysłem pojedyncze listki ziół, trawy. Robiła dokładnie to, co sarny Simony Kossak, bohaterki jej pracy doktorskiej.

- Szczęśliwa sarna – pomyślałem.