Świt. Cisza.
Surowy krajobraz warmińskiej wiosny. Szron. Bezwietrze.
Ledwo wyszedłem na łąkę
– zające. Wybiegły spod lasu. Przekicały drogą do rowu melioracyjnego. Jeden przysiadł
w zakurzonej koleinie. Drugi pobiegł do miedzy. Rozdzieliły się. Myślałem, że
ich więcej. Rozglądałem się. To pora parkotów. Zawiodłem się. Zamiast widowiska
nieśpieszna ucieczka przed natrętnym fotografem.
Śpiewa |
Stroszy piórka |
Ledwo się przejaśniło
usłyszałem koncert. Klangor żurawi z niewidocznych zakątków, kwilenie czajek
latających nad rowami, bociani klekot, śpiew wilg, kosów, sikor, pokrzykiwanie
dzięciołów i dudków… Wszystko tajemnicze, niewidoczne, za to głośne… Trznadel
pozował na tle nieba. Stroszył piórka, coś tam gadał. Zajęty sobą dał się fotografować
przez dłuższą chwilę. W końcu odleciał. Nie nadążyłem obiektywem.
Przydrożne drzewa
na tle brzasku i mgły opatulającej łąki prezentowały swoją fraktalną strukturę.
Wciąż bezlistne. Brak deszczu i mroźne noce nie obudziły wegetacji. Sierść zeszłorocznej
trawy nadal była szara. Z zabronowanej gleby lada podmuch podnosił kurz. Krajobraz
bez kolorów. Ale ta wiosna już jest. W każdym dźwięku, refleksie światła,
ulotnym ruchu wokół. Budzi zmysły. Wprawia w podniosły nastrój.
Za ulubionymi
brzozami wspiąłem się na łąki. Kątem oka dostrzegłem ruch na tle drzew
okalających leśniczówkę:
- Jelenie.
Znieruchomiałem. Podniosłem
aparat. Zdjęcia. Jedno, drugie. W pośpiechu, póki nie uciekną.
One też mnie
dostrzegły. Obserwowały. Nie rzuciły się do ucieczki. Zaczęły odchodzić w
stronę kęp łozy, oczek wodnych, między pagórki. Przeparadowały na tle nowego
domku pod leśniczówką. Spotkanie, które wzrusza.
Młody byczek ze
szpilkami rosnącego poroża przyglądał mi się uważnie. Pozował. Patrzył na boki.
Prezentował się z profilu i en face. Przymykał oczy, patrząc pod słońce.
Poszedł za krzaki.
Stado w końcu posłuchało licówki i zaczęło odchodzić za
pagórek. Tyralierą. Miałem nadzieję, że jeszcze je zobaczę w altmajerówce. Nie doszło
jednak do spotkania.
Słońce wzeszło na
dobre. Szron topniał. Zalegał jeszcze w cieniu drzew i krzaków, ale na
odsłoniętych stokach skrzył się kroplami rosy. Staw z szarym tatarakiem,
samotne drzewa na pagórkach, zagajniki za konturami wierzchołków, kwilenie
czajek, kwakanie spłoszonych krzyżówek, które zerwały się nieomal spod stóp…
Ogarniam to wszystko spojrzeniem i aparatem, czując pulsującą krew w skroniach, nastrój w myślach…
Czajka |
Kos |
Ogarniam to wszystko spojrzeniem i aparatem, czując pulsującą krew w skroniach, nastrój w myślach…
Za kępą starych
lip schodzę nad rozlewisko. Pod zagrodą paradują żurawie. Są daleko. Wracam do
sosnowego zagajnika. Pod osłoną drzew i kęp łozy podchodzę bliżej. Słońce za
plecami. Ostre. Ptaki jednak mnie widzą przez plątaninę gałęzi. Dają znać
klangorem. Jeszcze prostują skrzydła, jeszcze spacerują, jeszcze patrzą sobie w
oczy...
Wystarczyło jednak, bym się wychylił spoza gałęzi dla lepszej fotografii,
by wystartowały nad rozlewisko, zatoczyły półokrąg i odleciały nad Pokrzywy.
Poszedłem nad
cieśninę rozlewiska pod starą sosnę. Wody znowu ubyło. Susza jest nieubłagana. Widziałem
już zamulone dno na całej szerokości. Jeszcze miesiąc bez deszczu i znowu jeziorko
zaniknie. Póki co kontemplowałem krajobraz odbity w lustrze wody.
Po drugiej stronie spacerowała sarna. Pasła się na łące pod drzewami. Pięknie oświetlona. Wybierała z rozmysłem pojedyncze listki ziół, trawy. Robiła dokładnie to, co sarny Simony Kossak, bohaterki jej pracy doktorskiej.
Po drugiej stronie spacerowała sarna. Pasła się na łące pod drzewami. Pięknie oświetlona. Wybierała z rozmysłem pojedyncze listki ziół, trawy. Robiła dokładnie to, co sarny Simony Kossak, bohaterki jej pracy doktorskiej.
- Szczęśliwa
sarna – pomyślałem.