poniedziałek, 1 lipca 2024

Warmińskie safari

 


Sarny są fotogeniczne. O świcie skubią zioła w towarzystwie polujących bocianów, żurawi z młodymi biegusami, zdolnymi do lotu dopiero latem. Rozglądają się wokół nieświadome cudzej obecności. W mateczniku korzystam z zasłony krzewów nad kałużami stawów, kęp brzóz i olch, gałęzi wikliny porastającej obrzeża rowów. Łażę polnymi drogami, kryjąc się za zbożem z chabrami albo za miedzami, sypialniami zajęcy. Staram się iść powoli. Często przystaję, by się rozejrzeć przed następnym krokiem. 


Sarny nie reagują na jednostajnie przesuwające się samochody, motocyklistów, rowerzystów. Niepokoi je raptowna zmiana prędkości, hamowanie, nagłe zatrzymanie albo ruchoma sylwetka człowieka, kojarząca się zapewne z myśliwymi. Widząc w otoczeniu przebłyski nietypowego ruchu alb nagłego zatrzymania się, reagują ucieczką. Wtedy poszczekują. Ich szczekanie nerwowe, histeryczne, urywane. Jakby brakowało im tchu. Nie lubię takich chwil naznaczonych strachem. Przed każdym więc krokiem, kiedy muszę wyjść spoza zarośli, wychylić się zza pnia drzewa, wypatruję szczegółów zdradzających obecność zwierząt: parostek, uszu, czarnych oczu, lusterka…

 



Sarny w zbożu lub gęstwie ziół to przede wszystkim uszy, którymi nasłuchują dźwięków otoczenia. Koziołki prezentują swoje parostki, częściej regularne, niekiedy jednak niesymetryczne lub nawet tylko o jednej tyce świadczącej prawdopodobnie o defekcie genitaliów. 

 

 

 

 

Myślę wtedy o takiej dotkniętej „defektem” sarnie:

- Jednorożec.

W oczach tak zwanych „profesjonalnych” myśliwych to selekty, rzekomo psujące pulę genetyczną gatunku. Wśród nich postrzałki, także sarny, które mimo to potrafiły nadal rodzić i wychowywać potomstwo. Przekonanie myśliwych, że zwierzęta nie mają prawa do choroby, kalectwa, życia wbrew fizycznym przeciwnościom losu, jest anachronizmem w XXI wieku. Myślistwo dzisiaj barbarzyńskim przeżytkiem usprawiedliwiającym instytucjonalnie usankcjonowaną przyjemność zabijania.

 



Trudno zobaczyć takie uszy w zbożu


Najbardziej lubię fotografować o świcie, w świetle brzasku, wśród słonecznych plam w krajobrazie i smug przenikających zamglone drzewa, zarośla, zmiękczone wilgocią przestrzenie łąk i pól z dojrzewającym zbożem. Krocząc labiryntem polnych dróg i ścieżek wydeptanych przez jelenie, sarny czy dziki przemierzające okolice, rozglądam się wokół i chwytam aparatem każdy obraz, na pozór banalny, a jednak jakimś cudem przyciągający uwagę. 

 

Gąsiorek śpiewająco-skrzeczący





 

Pretekstem do naciśnięcia spustu migawki bywa przebłysk światła między pniami drzew; iskrząca się rosa na liściach trawy, na pajęczynie; krople wody na kwiatach; ruch ptactwa w gałązkach dębów czy brzóz na poboczu; gąsiorek na wysuszonej łozie lub mazurek w kwiatach jabłoni; kwilący błotniak na słupie; klekocące bociany w trawie. 

Biała tęcza

 


To może być biała tęcza nad wypukłą powierzchnią skoszonej łąki; przelatujące żurawie; grzywacze albo kosy na drutach ułożone w nutowy zapis na pięciolinii drutów elektroenergetycznej linii zasilającej; „narzekający” z podmokłych zagajników czarny dzięcioł; dudek zasiedlający przydrożne pomnikowe dęby i klony; w końcu i… sarny.

 



Łazikując po okolicy, miewam wrażenie, iż zwierzęta już mnie znają. Kiedy dostrzegam wystające z trawy, koniczyny, znad kłosów zboża uszy, parostki, ciemne oczy w konturze głowy, zastygam, opieram aparat na kijach do trekkingu, celuję, kadruję. Jeśli mam czas, korzystam z dotykowych możliwości ekranu, dzięki czemu obiektyw ogniskuje na oznaczonych pikselach a nie na przeszkadzających źdźbłach. Podczas foto-sesji obserwuję z nieustającym zdumieniem zachowania świadczące o inteligencji zwierząt.

 



Sarny mają frapującą mimikę. Można dostrzec stany ich ducha. Kiedy są czujne, bo dostrzegą plamę zastygłego w bezruchu fotoamatora, potrafią długo przewiercać wzrokiem. Czasem udają, że przestają obserwować, pochylając się ku ziołom, by znienacka podnieść głowę i sprawdzić, czy się przesunąłem. Czasem zaś przemieszczają głowę odrobinę w lewo, w prawo lub ją przekręcają, by pogłębić ostrość widzenia. Po latach nie daję się zwieść ich czujności. Staram się chodzić w cieniu, na tle zarośli, zwykle pod wiatr, zwykle po cichu, przesuwając się o centymetry dla lepszego ujęcia. Nie podchodzę jednak do miejsc, w których odpoczywają, rodzą, leżą w połogu, zostawiają narodzone koźlęta w ukryciu. Nie cierpię aranżowanych zdjęć naruszających strefę intymności i bezpieczeństwa fotografowanych zwierząt i ptaków. Zdjęcia z bliska mam tylko dlatego, że zwierzęta same zmierzają w moim kierunku nieświadome obecności.

 




Kiedy mnie nie widzą, potrafią swoim zachowaniem wyrazić radość z życia. Bawią się ze sobą i swoim otoczeniem. Kiedyś fotografowałem koziołka bodącego świerczki tylko dlatego, że po każdym tryknięciu parostkami otrząsały się z rosy. Filmowałem roczne koziołki z parostkami w scypule,  siłujące się na łące, zapierające się kopytkami o rozmiękły grunt, rozrzucające trawę i grudy. Markowały walkę, przy okazji ścierając łaskoczący scypuł. Zmęczywszy się, zadyszawszy, aż im para uchodziła z pysków, spacerowały potem przytulone do siebie i zajadały świeże pędy.

 





Nieopodal spotykam rodzinę: sarnę, dorosłego koziołka i dwójkę roczniaków nadal trzymających się rodziców. Sarny zbierają się w rudle na zimę. Wiosną i latem chodzą razem tylko w rodzinach, rzadko jednak z koziołkiem ojcem. Pasąc się, dbają o siebie wzajemnie. W chwili, w której jedna sięga po pokarm, pozostałe baczą na wszystkie strony, każda w innym kierunku.

 

 




W takim otoczeniu zobaczyć sarnę to sztuka

 

Portrety saren wzruszają. W chwilach spokoju potrafią okazać zachwyt otoczeniem. Łatwo zarzucić mi bambinizm, jednakże na przestrzeni lat zgromadziłem kolekcję zdjęć dokumentujących, że zwierzęta potrafią wyrazić swoim zachowaniem całą gamę uczuć i emocji wcale nam nieobcych. Nie jesteśmy wyjątkowym gatunkiem. Podlegamy tym samym prawom biologicznym. Nasze poczucie wyższości wynika tylko z tego, że za mało wiemy o współżyjących z nami gatunkach i przez swoją próżność odmawiamy im inteligencji, uczuć wyższego rzędu, na przykład zachwytu krajobrazem, a także zdolności do socjalnych i prospołecznych zachowań.

 

Karmienie

Jeśli czegoś żałuję, to tego, że nie wymyślono cyfrowych aparatów fotograficznych wcześniej, jeszcze w ubiegłym stuleciu. Dopiero z pierwszym cyfrowym Kodakiem  nauczyłem się inaczej patrzeć na świat i dostrzegać o wiele więcej. Czas zatrzymany w kadrze to zakonserwowana chwila „teraz”. Niczym wspomnienie zapisane w synapsach i naznaczone emocją.

 



To „moje” sarny, żadne inne. To „moje” ptaki, żadne inne. To „moje” podręczne safari, żadne inne.

sobota, 12 sierpnia 2023

Trawestując Prousta - w poszukiwaniu czasu do stracenia

 


Za oknem mgła i podświetlone pnie sosen. To wystarczająca zachęta do wyjścia z domu. Idąc dębową i klonową aleją, zaglądam na osrebrzone łąki. Były puste. Krowy i konie pasły się za wykopanym stawem. Daleko. Skręcam w polną drogę. Mgła gęstnieje. Osadza się na gałązkach. Skapuje za kołnierz. Za sosnami panorama pól. Pszenżyto już dojrzewa. Kłosy suche, napęczniałe. 

 


 

Na skraju łąki czuwa zając. Uszy nastroszone. Oczy zwrócone w stronę sosnowego zagajnika. Robię krok. Zając susem w bok. Podskakuje odbijając się z czterech łap. Ucieka z kadru. Uśmiecham się w duchu:

- Clown!

Znika za łanem zboża.

 


Nieco dalej na drutach linii energetycznej przesiadują grzywacze. Każdy z nich spogląda w inną stronę. Próbuję fotografować przez mgłę. Są za daleko. Próbuję podejść bliżej, lecz odlatują w głąb polnego krajobrazu. Czujne mimo mgły.

 

 



Odwróciwszy się ku drodze, dostrzegam białą tęczę. Subtelną. Srebrzysty łuk zwiesza się nad pagórkami i koronami przydrożnych brzóz. Nad czarną obudową aparatu płyną drobiny mgły. Jakimś cudem powietrze w ruchu, chociaż nie czuję podmuchów. Słonecznej tarczy nie widać. Jest kulisty krąg światła. Sprawia, że krajobraz tonie w platynowej szarości. 

 

Za brzeziną fotografuję łąkowy krajobraz pod słońce. Przez nawłoć, na której pająk rozwiesił pajęczynę w formie kokonu. Na zachodzie biała tęcza ciągle na swoim miejscu. Bardziej rozjaśniona.

 

Na słupie dostrzegam myszołowa. Kwili. Fotografuję, korzystając z maksymalnej ogniskowej. Ptak rozgląda się, spogląda w moją stronę. Od czasu do czasu wydaje przenikliwy okrzyk. Od czasu do czasu czochra pazurem upierzenie na głowie i szyi. Ukazuje szlachetny profil wojownika z zakrzywionym dziobem. Skradam się za osłoną dębczaków, jednak to dla niego za dużo. Przelatuje na drugą stronę drogi i siada na słupie pod brzeziną. Zbyt daleko. Obiektyw nie znajduje jego rozmytego konturu.

 




W listowiu przydrożnego krzewu dostrzegam samca gąsiorka. Ćwierka. Puszy się. Wywija ogonkiem, jakby chciał przykuć uwagę i odciągnąć od gniazda. Nie ucieka. Pozwala fotografować i filmować swój popis. Jestem zaskoczony. Gąsiorki zwykle nie dają się podejść tak blisko. Zaskakujące zachowanie... Przypomina zachowanie wiewiórek, które z wysokiego konaru odciągają uwagę od młodych w pobliżu, wywijając puszystym ogonem.

 


Jak zwykle nie oparłem się obrazowi kępy umierających topól pod leśniczówką. Ulubiony motyw krajobrazu. Spękana kora szerokiego pnia przyciąga uwagę. Powyżej gęstej mierzwy krzewów pnie są już pozbawione kory…

 

 


 

W drodze powrotnej widzę sarny pasące się nad rowem melioracyjnym. Za nimi łan spłowiałego zboża ogrodzonego elektrycznym pastuchem. 

 

 

 

 


 

Pod osłoną drzew dochodzę na skraj łąki i stąd fotografuję. Najpierw widzę tylko głowy wystające z trawy i na tle postrzępionych kwiatostanów pałki szerokolistnej. 

 

 

 






 

Powoli wynurzają się z zarośli. Wychodzą na łąkę. Oświetla je wstające słońce. Rozglądają się wokół. Nasłuchują szczekania psów z odległych gospodarstw. Strzygą uszami. Węszą. Otwierają pyski. Językiem smakują powietrze.

 

 





 

Nad głową rozrabiają dzięcioły. Wabią krzykiem spomiędzy sosnowych gałęzi. Widzę je, lecz nie fotografuję. Daremny wysiłek przez otaczające je igliwie. Z oddali dobiega śpiew czarnego dzięcioła. Dawno nie widzianego. Krąży nad śródpolnymi kępami drzew. Powyżej horyzontu przelatuje rodzina żurawi. Znika za ostatnim siedliskiem wsi, zniżając lot nad drzewami. Wiewiórka siedzi na gałęzi i rozsypuje łupiny szyszek. Spadają mi na głowę. Nie reaguję. Nie chcę płoszyć saren. W brzozowym zagajniku hałasują grzywacze. Jakby zamierzały przystąpić do kolejnych godów, chociaż to połowa sierpnia, czas, gdy bociany szykują się do odlotu. Dzieje się.

 







Nic jednak nie odciągnie uwagi od saren, które coraz bliżej. Czasem spojrzą w obiektyw, czasem na łan dojrzewającej kukurydzy za nimi, czasem w bok. Nie widzą mnie. Stoję w cieniu zagajnika za osłoną krzaków. Fotografuję. Filmuję dwudziestosekundowe sekwencje. Aparat grzeje się w dłoniach… Młoda sarna na tle śródpolnej łozy, samotnej brzozy, łanu kukurydzy, między baldachimami kwiatostanów, w trawie sięgającej brzucha… Matka wiodąca drugie młode… Wreszcie cała rodzina w obiektywie. Oświetlona jak modelki  wybiegu…

I wtedy zwracam uwagę na ich zachowanie. Są czujne. Kiedy dwie schylają się ku ziołom, jedna zawsze patrzy wokół, nasłuchuje… Są coraz bliżej. Stoję dobre pół godziny, podpierając się kijkami do trekkingu zastępującymi statyw. Sarny zanurzają się w cień sąsiedniego zagajnika. Chowają się za kępą wierzb i samotną brzozą. Zmieniam pozycję. Ostrożnie. W ciszy. Sarny są już na skraju łąki. Po chwili wkraczają między brzozy i sosny. Nie słyszę trzasku pękających patyków, które zalegają pod drzewami. Wiedzą, jak się poruszać bez hałasu. Znikają. 

Nie chcąc ich płoszyć, nadkładam drogi do domu.