sobota, 12 sierpnia 2023

Trawestując Prousta - w poszukiwaniu czasu do stracenia

 


Za oknem mgła i podświetlone pnie sosen. To wystarczająca zachęta do wyjścia z domu. Idąc dębową i klonową aleją, zaglądam na osrebrzone łąki. Były puste. Krowy i konie pasły się za wykopanym stawem. Daleko. Skręcam w polną drogę. Mgła gęstnieje. Osadza się na gałązkach. Skapuje za kołnierz. Za sosnami panorama pól. Pszenżyto już dojrzewa. Kłosy suche, napęczniałe. 

 


 

Na skraju łąki czuwa zając. Uszy nastroszone. Oczy zwrócone w stronę sosnowego zagajnika. Robię krok. Zając susem w bok. Podskakuje odbijając się z czterech łap. Ucieka z kadru. Uśmiecham się w duchu:

- Clown!

Znika za łanem zboża.

 


Nieco dalej na drutach linii energetycznej przesiadują grzywacze. Każdy z nich spogląda w inną stronę. Próbuję fotografować przez mgłę. Są za daleko. Próbuję podejść bliżej, lecz odlatują w głąb polnego krajobrazu. Czujne mimo mgły.

 

 



Odwróciwszy się ku drodze, dostrzegam białą tęczę. Subtelną. Srebrzysty łuk zwiesza się nad pagórkami i koronami przydrożnych brzóz. Nad czarną obudową aparatu płyną drobiny mgły. Jakimś cudem powietrze w ruchu, chociaż nie czuję podmuchów. Słonecznej tarczy nie widać. Jest kulisty krąg światła. Sprawia, że krajobraz tonie w platynowej szarości. 

 

Za brzeziną fotografuję łąkowy krajobraz pod słońce. Przez nawłoć, na której pająk rozwiesił pajęczynę w formie kokonu. Na zachodzie biała tęcza ciągle na swoim miejscu. Bardziej rozjaśniona.

 

Na słupie dostrzegam myszołowa. Kwili. Fotografuję, korzystając z maksymalnej ogniskowej. Ptak rozgląda się, spogląda w moją stronę. Od czasu do czasu wydaje przenikliwy okrzyk. Od czasu do czasu czochra pazurem upierzenie na głowie i szyi. Ukazuje szlachetny profil wojownika z zakrzywionym dziobem. Skradam się za osłoną dębczaków, jednak to dla niego za dużo. Przelatuje na drugą stronę drogi i siada na słupie pod brzeziną. Zbyt daleko. Obiektyw nie znajduje jego rozmytego konturu.

 




W listowiu przydrożnego krzewu dostrzegam samca gąsiorka. Ćwierka. Puszy się. Wywija ogonkiem, jakby chciał przykuć uwagę i odciągnąć od gniazda. Nie ucieka. Pozwala fotografować i filmować swój popis. Jestem zaskoczony. Gąsiorki zwykle nie dają się podejść tak blisko. Zaskakujące zachowanie... Przypomina zachowanie wiewiórek, które z wysokiego konaru odciągają uwagę od młodych w pobliżu, wywijając puszystym ogonem.

 


Jak zwykle nie oparłem się obrazowi kępy umierających topól pod leśniczówką. Ulubiony motyw krajobrazu. Spękana kora szerokiego pnia przyciąga uwagę. Powyżej gęstej mierzwy krzewów pnie są już pozbawione kory…

 

 


 

W drodze powrotnej widzę sarny pasące się nad rowem melioracyjnym. Za nimi łan spłowiałego zboża ogrodzonego elektrycznym pastuchem. 

 

 

 

 


 

Pod osłoną drzew dochodzę na skraj łąki i stąd fotografuję. Najpierw widzę tylko głowy wystające z trawy i na tle postrzępionych kwiatostanów pałki szerokolistnej. 

 

 

 






 

Powoli wynurzają się z zarośli. Wychodzą na łąkę. Oświetla je wstające słońce. Rozglądają się wokół. Nasłuchują szczekania psów z odległych gospodarstw. Strzygą uszami. Węszą. Otwierają pyski. Językiem smakują powietrze.

 

 





 

Nad głową rozrabiają dzięcioły. Wabią krzykiem spomiędzy sosnowych gałęzi. Widzę je, lecz nie fotografuję. Daremny wysiłek przez otaczające je igliwie. Z oddali dobiega śpiew czarnego dzięcioła. Dawno nie widzianego. Krąży nad śródpolnymi kępami drzew. Powyżej horyzontu przelatuje rodzina żurawi. Znika za ostatnim siedliskiem wsi, zniżając lot nad drzewami. Wiewiórka siedzi na gałęzi i rozsypuje łupiny szyszek. Spadają mi na głowę. Nie reaguję. Nie chcę płoszyć saren. W brzozowym zagajniku hałasują grzywacze. Jakby zamierzały przystąpić do kolejnych godów, chociaż to połowa sierpnia, czas, gdy bociany szykują się do odlotu. Dzieje się.

 







Nic jednak nie odciągnie uwagi od saren, które coraz bliżej. Czasem spojrzą w obiektyw, czasem na łan dojrzewającej kukurydzy za nimi, czasem w bok. Nie widzą mnie. Stoję w cieniu zagajnika za osłoną krzaków. Fotografuję. Filmuję dwudziestosekundowe sekwencje. Aparat grzeje się w dłoniach… Młoda sarna na tle śródpolnej łozy, samotnej brzozy, łanu kukurydzy, między baldachimami kwiatostanów, w trawie sięgającej brzucha… Matka wiodąca drugie młode… Wreszcie cała rodzina w obiektywie. Oświetlona jak modelki  wybiegu…

I wtedy zwracam uwagę na ich zachowanie. Są czujne. Kiedy dwie schylają się ku ziołom, jedna zawsze patrzy wokół, nasłuchuje… Są coraz bliżej. Stoję dobre pół godziny, podpierając się kijkami do trekkingu zastępującymi statyw. Sarny zanurzają się w cień sąsiedniego zagajnika. Chowają się za kępą wierzb i samotną brzozą. Zmieniam pozycję. Ostrożnie. W ciszy. Sarny są już na skraju łąki. Po chwili wkraczają między brzozy i sosny. Nie słyszę trzasku pękających patyków, które zalegają pod drzewami. Wiedzą, jak się poruszać bez hałasu. Znikają. 

Nie chcąc ich płoszyć, nadkładam drogi do domu.


 

sobota, 5 sierpnia 2023

Dzień jak zwykle nad Przykopem

 


Bywa, że nie chce się wstać na poranny spacer. Dzisiaj także. Dopiero kiedy słońce wyjrzało przez przerwę w chmurach i ozłociło pnie sosen za płotem, chwyciłem aparat i… w pole pod całunem ustępującej mgły.

 

 

 

 


Wyszedłszy na drogę z zasieczonego i zachwaszczonego zagajnika, spojrzałem na niebo ozdobione jedwabnym całunem obłoków bez kształtów, spomiędzy których wyglądał księżyc po pełni. Czystość krajobrazu zniewalająca. Szedłem znajomą drogą, patrząc na pagórki i doliny pokryte łanami dojrzałych zbóż, wystrzyżone łąki, podzielone granicznymi miedzami. Wczorajszy wiatr ucichł. Szedłem, szurając butami na kamieniach wbitych w koleiny. Nie dało się zachować ciszy, lecz i tak nie miałem czego płoszyć.

 


Żurawie odlatywały ku wschodzącemu słońcu. Zdążyłem sfotografować ostatniego, który się zagapił i dołączył do rodziny z opóźnieniem. Wróciły, lądując w zbożu, gdym kończył spacer. Nawet zdążyłem uchwycić ich szybowanie nad pszenżytem, zanim osiadły. Dwa dorosłe i dwa tegoroczne młode, jeszcze bez barw dorosłości. Oglądałem je od kwietnia, spacerujące w trawie puszyste kulki pod opieką rodziców, biegające sprintem kuraki, podrygujące podloty próbujące własnych skrzydeł. Dzisiaj już w trakcie nauki długotrwałego rodzinnego latania. Za kilka tygodni zaczną sposobić się do szybowania w kluczach.

 


To gospodarstwo zawsze wywołuje ciepłe skojarzenia o świcie. Fotografowane od lat przyciąga uwagę. Sprawka gniazda bocianów na dachu stodoły z dachówki pokrytej patyną czasu.

 

 

 

 

Nieopodal, minąwszy brzozy na pagórku, spojrzałem na wschodzące słońce. Przez kępy nawłoci. Niebo pokryte ławicą obłoków, podświetlone flarami i słonecznym kręgiem rozproszonego blasku – obraz malowniczy.

Często fotografuję ten kąt. Nigdy jednak nie powtórzyłem zdjęć podobnych do wcześniejszych ujęć. Wystarczy kaprys pogody, jakaś fluktuacja temperatury, wilgotności, podmuchu, minimalna zmiana ustawienia obiektywu – by za każdym razem zobaczyć to miejsce w odmiennym nastroju, w zdarzeniu uchwytnym tylko przez ułamek chwili, fotografowanym pod wpływem nagłego impulsu…




I ten księżyc na niebie. Przyjmujący jego barwę. Patrzyłem z niejakim żalem, że już po pełni. Pogoda nie dopisała, więc nie popłynąłem na Jezioro Łańskie. Świecił dzisiaj zamglony niczym wyrzut utraconego czasu.

 

 

 




Za stawem, z którego pozostała brudna kałuża (woda opadła o półtora metra, obnażając spękane błoto), zobaczyłem konie. Spoza pleców spłynęły na łąkę bociany. Wylądowały tuż przy koniach, nic sobie nie robiąc z mojej obecności. 

 

 




 

Koniom zawdzięczam więc zbliżenia trzeciego stopnia, sylwetki boćków nie mieszczące się w kadrze. Bez koni nie dałyby się tak podejść. Foto-sesja pełna zabawnych zdjęć i filmików… 

 

 

 




Same konie wydawały się zaintrygowane obiektywem. Pozowały. Przynajmniej tak myślałem…



 

Odwiedziłem jeszcze łąkę na pagórku, skąd rozpościera się widok na topole sięgające nieba martwymi konarami. Dzisiaj są siedliskiem kilku gatunków dzięciołów, czatownia kruków, siwych wron, pustułek, a otaczający podszyt miejscem gniazdowania mnóstwa drobnych ptaków… Charakterystyczny element krajobrazu w sąsiedztwie leśniczówki…

 



Zwabiony głosami żurawi, które brodziły w trawie wieńczącej perspektywę wygniecionych oponami traktora kolein w dywanie łąki, próbowałem podejść bliżej pod osłoną drzewek. Krzyczały na krawędzi pagórka, odcinając się od nieba. Zobaczywszy, że się skradam, odleciały w kierunku dawnego rozlewiska.

 





 

Zawróciłem. Z zachodu napływał szary całun. Księżyc zniknął. Słońce traciło blask. Krajobraz zmatowiał. Zapach lata stał się mniej wyczuwalny. Ktoś na motorze przejechał drogą, płosząc potencjalne zwierzęta do sfotografowania. Koniki ze źrebiętami odeszły od elektrycznego pastucha w głąb łąki. Bociany odleciały, najadłszy się do woli. Próbowałem jeszcze fotografować polany pokryte łanami i kępami kwiatów, chcąc wydobyć przygaszone barwy i odcienie… Nieskutecznie…

 


Dzień się budził beznamiętnie.