środa, 24 października 2018

Przykopską ścieżką


Przykop doczekał nowej świetlicy i pamiątkowego gaju, w którym znalazło się miejsce dla posadzonego grabu opatrzonego tabliczką Małgosi i Piotrka.

Mój ci ten grab po prawej. W głębi świetlica. Będzie się działo.

Będzie się działo.

Punkt informacyjny w Przykopie

Informacja w Przykopie

Ścieżka z Przykopu do Nowego Przykopu

Przy okazji wytyczono krajobrazową ścieżkę dla pieszych i rowerzystów. Bierze początek w punkcie informacyjnym Przykopu wyposażonym w kilka tablic z mapą okolic, historią wsi, atrakcjami przyrodniczymi. 

Zdjęcia kolegów i moje

Jedna jest mojego autorstwa. Zdjęć dostarczyli na moją prośbę: Paweł Figlant, Krzysztof Leśny Mikunda i Marcin Nadolski bardziej rozpoznawany pod nickiem Marcin Warmiński. W Internecie takich zdjęć raczej się nie widuje. To ich osobiste osiągnięcia. Nieufryzowane. Nie zaaranżowane. Pozy wzięte z samego życia. Przykuwają uwagę. Ów borsuk tarzający się na grzbiecie ze śmiechu, kózka sarny wpatrzona w obiektyw, lisiczka pozująca w pajęczynach, wilk zimą, jelenie na rozlewisku Wojciecha Altmajera, łoś na trzęsawisku w Mendrynach, zając włażący nieomal na buty fotografa…


Na tablicy zachęta do przemierzenia krótkiego szlaku:
„Piękno Warmii odkrywa się w ruchu. Pokonując szlak, warto się rozglądać. Nie jesteśmy sami. Obserwują nas dziesiątki par oczu. Niech dajmy się zwieść sielance. Tu dzika przyroda koegzystuje z wiejskim życiem.
Pagórkowaty teren to siedlisko saren, dzików, zajęcy, borsuków, lisów. Śródpolne stawy i rowy są miejscem lęgowym żurawi, bocianów, czajek. W bagnach kryją się bąki, tajemnicze ptaki z rodziny czaplowatych. W zagajnikach gnieżdżą się kruki, dzięcioły, dudki, wilgi i mnóstwo innych chronionych ptaków. We wrześniu pagórki i dolinki stają się w sceną rykowiska jeleni. Zimą trwa huczka dzików. O każdej porze roku jest co obserwować. Udostępniając ścieżkę, stwarzamy okazję do niecodziennych spotkań z przyrodą.”


Mnie nie trzeba zachęcać. Znam wartość enklawy w sercu puszczy napiwodzko-ramuckiej. Od lat zbieram dowody, że na owej ścieżce właśnie tak się dzieje. Jest nadzieja, że ścieżka zostanie przedłużona do nadleśnictwa w Nowych Ramukach. Tego samego, które niedawno obchodziło 240 lecie istnienia zapoczątkowanego edyktem króla Prus, Fryderyka II Wielkiego, z 3 grudnia 1775 roku.


Ścieżka wiedzie lokalną drogą do Nowej Wsi w szpalerze starych dębów, klonów, osik, jesionów. W ich pniach dudki odnalazły dziuple. Co roku wyprowadzają lęgi. O świcie codziennie słychać ich subtelne pohukiwania. Póki pisklęta nie opuszczą domowych pieleszy.


Można też pieszo

Za plecami zostaje tablica powitalna „Babo i chłopie witajcie w Przykopie” i ludyczna rzeźba z drewna.

Mama

Latorośl

Ojciec

O świcie warto mieć oczy dookoła głowy. Sarny często towarzyszą pasącym się koniom na rozległej łące. Dzięcioły przekrzykują się z sójkami i srokami. Bociany potrafią przelecieć nad asfaltem i wylądować tuż obok na skoszonej łące. Płochliwe żurawie pasą się w oziminach, nie stroniąc od towarzystwa siwych czapli w rowach melioracyjnych. Jelenie często przekraczają szlak, przeskakując przez elektryczne pastuchy, płoty, miedze. Za ostatnim siedliskiem Przykopu można spotkać lisy, gdy przebiegają przez jezdnię, a na polach zające w amoku parkotów. Z borsukami jest pewien kłopot. To nocne zwierzęta. Paweł Figlant, autor najzabawniejszego portretu jaźwca (staropolska nazwa tego niesamowitego zwierzęcia), twierdzi, że tę rodzinę fotografuje od kilku lat. Zawsze wieczorem albo o świcie.


Ścieżka odbija na łuku dosyć ostrego zakrętu do Nowego Przykopu. Z boku zostaje Nowa Wieś, a za plecami Przykopska Struga sącząca się bagnistym kanałem ujętym w grząskie zachaszczone brzegi. To siedlisko dzików. I bobrów, które wciąż budują tamy, chociaż gospodarze systematycznie je niszczą, by zapobiec podtopieniom.


Polna droga wspina się na pagórek. W sierpniu  wzrok grzęźnie w tunelu z bujnej kukurydzy. Zasłaniającej widok na Nową Wieś i siedliska rozrzucone po okolicy niczym chutory. Potem zjeżdża się do przepustu łączącego rowy melioracyjne po obu stronach szlaku. Za ciekawym gospodarstwem na wzniesieniu mija się zarastający staw. Często odwiedzany przez kaczki i czaple.


Znowu wspinaczka na pagórek, skąd otwiera się widok na nowowiejskie zabudowania po prawej i przykopskie z lewej. W oddali majaczą ściany puszczy napiwodzko-ramuckiej. Z góry można wejrzeć we wnętrze zarastającego jeziorka. Z jego toni wystają kikuty olch i brzóz. Stoją tak od lat na tle kemowego pagórka. Z jego wierzchołka widać frapującą panoramę okolicy.


Na wprost otwiera się panorama Nowego Przykopu. Zabudowania wzniesiono w kotlince między pagórkami.

Szpaki nieuczesane

Niech nie zraża widok drutów linii energetycznych średniego napięcia. To na nich siadają myszołowy, kobuzy i pomniejsze drapieżne gąsiorki. Słupy i rozciągnięte przewody to doskonałe czatownie. Szpaki urządzają na nich jesienne sejmiki.








Pierwszy odcinek ścieżki kończy się we wsi na skrzyżowaniu kilku dróg. Skręcając w prawo za zjazdem, można dojechać do Nowej Wsi obok odnowionej kapliczki i starych wierzb. Jedna z nich stała się elementem ciekawego projektu architektonicznego podkrakowskiej willi. Niestety rozpadła się ze starości. Nic nie jest wieczne.


Druga tablica wieńczy tymczasowy koniec ścieżki. Zawiera wyłącznie zdjęcia ptaków uchwyconych na przykopskich stawach. Droga po jej prawej stronie wiedzie do Nowych Ramuk, po lewej do najbliższych domostw. Droga za plecami prowadzi do leśniczówki w Nowym Przykopie. Otwiera nowe możliwości. Liczę na to, że otwarta ścieżka stanie się niebawem wstępnym odcinkiem szlaku przyrodniczego i historycznego po enklawie w samym środku puszczy napiwodzko-ramuckiej.


Mam satysfakcję, że moje wieloletnie blogowanie i foto-łazęgowanie po polach Przykopu i Dziuch spotkało się z  uznaniem mieszkańców. To już druga, po tablicy powitalnej w Nowej Wsi, lokalna inicjatywa, w której wykorzystano moje zdjęcia.


czwartek, 6 września 2018

Spotkanie w Nowej Wsi


Od lewej: Martyna Gołaszewska, Cornelia Engelke, Paulina Popławska, Paweł Popławski, Łucja Mache, Helena Piotrowska


Poproszono mnie o napisanie czegoś niebanalnego na temat Warmiaków w Nowej Wsi. Odmówiłem. Temat mnie przerósł. Owszem. Fascynuję się pograniczem Warmii i Mazur, jego przyrodą, historią, ludzkimi losami. To jednak nie wystarczy. Trzeba by wiedzy Stanisława Achremczyka, wrażliwości i bezstronności w jednym Anny Kamińskiej, aby podjąć takie wyzwanie. Doprosiłem więc do spotkania Helenę Piotrowską, pisarkę. Ona oddycha Warmią. W przeciwieństwie do niej jestem tylko gościem, który się zachwyca.





Tego wpisu też miało nie być. Jak zacząć, by nie popaść w banał? Że byłem u państwa Popławskich? Że poznałem Lucie (Łucję) Mache, rodowitą Warmiaczkę z Nowej Wsi? Że podarowała mi swoją książkę z autografem Cornelia Engelke, prawnuczka ewangelickiego księdza Johannesa Hassensteina, który przyczynił się do wybudowania kościoła w Nowej Wsi?... Ludzie wszędzie się spotykają, czynią sobie grzeczności, wspominają. Taka ich natura. Nic nadzwyczajnego.




Pomysł na wpis przyszedł o świcie. Zobaczyłem nasuwające się chmurki, rosę na trawie, mgłę nad łąkami za drogą, brzask nad horyzontem. Wyszedłem więc z aparatem, by robić to zwykle. Umoczyłem buty i spodnie w rosie. Odetchnąłem warmińskim powietrzem. Usłyszałem konie na łące ubrane w gęstniejącą mgłę. Podszedłem ku nim. Zbliżyły się do ogrodzenia. Parskały. Patrzyły w obiektyw. Zdawały się poruszone spektaklem jednego aktora – wschodzącego słońca…






Potem poszedłem za głosem żurawi skrytych za pagórkiem. Mgła gęstniała. Snuła się pasmami na tle przydrożnych dębów i klonów w szpalerze. W pewnej chwili dostrzegłem rąbek słonecznej tarczy. Słońce wynurzało się z chmur między konarami. Rozrzucało smugi i flary. Rozpraszało cień. Zmieniało krajobraz. Żurawie zamilkły. Konie przestały parskać…  





Zajrzałem w znajome kotlinki. Dzisiaj puste. Sfotografowałem kontur polnego pagórka ze słupem trakcji elektrycznej w objęciach dzikiego bzu. 


Szeleszcząc butami w mokrej trawie, zawróciłem ku przydrożnym drzewom. Wtedy zobaczyłem prześwietlone korony. Światło słońca rozbiegało się symetrycznie, tworząc… monstrancje... Zjawisko, które powtarza się od niepamiętnych czasów, wywierając wpływ na ludzką wyobraźnię…




Obcowanie z naturą ma w sobie coś mistycznego… Szedłem ku światłu, coraz bardziej rozumiejąc uczucia i emocje historycznych poprzedników patrzących w smugi, flary i cienie, które współtworzyły owe świetliste rozety… 






Obcowanie z historią niesie podobne emocje… Spotkanie u państwa Popławskich miało w sobie to coś. Cornelia Hanitz-Engelke przekopała się przez archiwalia, odkrywając ewangelicką część historii warmińskiej Nowej Wsi. Zdjęcia, poblakłe, postrzępione, a mimo to przemawiające do wyobraźni… Jeszcze jeden przyczynek do rozważań o nieubłaganym przemijaniu czasu. 


Przez tysiące lat Warmia i Mazury były terenem plemiennych przypływów i odpływów. Najpierw myśliwi za ustępującym lodowcem, po których zostały kościane noże, kamienne toporki, krzemienne zbrojniki, groty w kształcie liści. Następnie przybysze praktykujący prymitywne rolnictwo i osadnictwo; przedstawiciele kultur ceramiki sznurowej, amfor kulistych, wielbarskiej, przeworskiej, którzy zostawili po sobie pracownie krzemieniarskie, ślady osad, kurhany, megalityczne skrzynie z kamienia. Potem Celtowie, Goci, Galindowie… W końcu Prusowie podzieleni na kilkanaście plemion; handlujący z Bizancjum, z Sasami, Frankonami, Alemanami; koegzystujący z Wikingami, plemionami ugrofińskimi i Słowianami… Po nich Warmiacy i Mazurzy na fali przypływu w okresie tworzenia i rozwoju diecezji warmińskiej w strukturze państwa zakonnego i odpływu skutkiem tragicznych wydarzeń II wojny światowej… Wędrówka ludów w czasie i przestrzeni, która nadal trwa…




Z punktu widzenia mieszkańców Nowej Wsi, pamiętających czasy rozcięte cezurą II wojny, nie da się tej części historii oceniać w kontekście filozoficznego panta rhei.



Zaskoczyło mnie natomiast, że kościół w Nowej Wsi (w granicach przecież katolickiej diecezji warmińskiej) ma ewangelickie korzenie. To przez XIX wieczny Jełguń, zamieszkały głównie przez Mazurów zatrudnionych w hucie szkła, którzy musieli na nabożeństwa jeździć do Barczewa, Olsztyna albo do Pasymia.





Najciekawszym z tych późnych kościołów jest ten w Nowej Wsi (…). Intrygująca jest już sama lokalizacja kościoła na najwyższym wzniesieniu miejscowości, co przy smukłych proporcjach i otaczających kościół wysokich drzewach daje bardzo ciekawy efekt wizualny (warto dodać, że wieś zachowała pierwotny układ zabudowy). Kościół wyróżnia także ciekawe zastosowanie triforiów w nawie bocznej oraz nietypowy układ bryły: dach narteksu jest prostopadły w stosunku do nawy głównej. Chociaż pozbawiony jest ozdobnych fryzów czy schodkowych szczytów, kościół sprawia wrażenie rzetelnej architektury będącej dziełem doświadczonego projektanta. Został on zbudowany dzięki olsztyńskiemu duchownemu Johannesowi Hassensteinowi, a kamień węgielny położono podeń 22 listopada 1883 r. Dzięki wstawiennictwu nadprezydenta prowincji Prusy Wschodnie, Albrechta Heinricha von Schlieckmanna, datki na budowę kościoła przeznaczył między innymi sam cesarz”.




W książce Cornelli Hanitz-Engelke „Erste ermländische evangelische Landkirche, Neu Bartelsdorf” historia budowy nowowiejskiego kościoła ma bardziej osobisty wymiar. Obiekt budowano na podstawie projektu sporządzonego zgodnie z wytycznymi Eisenacher Regulative z 1861 roku. Johannes Hassenstein podwyższył jednak ściany o półtora metra, dodając bryle smukłości. Projekt nie przewidywał wieży kościelnej. Albrecht von Schlieckmann, nadprezydent Prus Wschodnich, podczas wizytacji budowy, która wciąż nie mogła ruszyć, stwierdził, że nie wyobraża sobie kościoła bez wieży. Podczas audiencji zwrócił się wprost do cesarza Wilhelma I Hohenzollerna z prośbą o dofinansowanie budowy. Dostał niebagatelną naówczas kwotę 9.000 marek niemieckich z cesarskiego skarbca. Po tym zdarzeniu ukarano go naganą. W zhierarchizowanym państwie pominięcie drogi służbowej było nie do przyjęcia.




Johannes Hassenstein zapamiętał to zdarzenie tak (Die Geschichte der evangelischen Kirchen im Ermland seit 1772”. Allenstein 1918).

Zunächst war eine Kirche ohne Turm geplant. Dass sie aber wirklich einen schönen schlanken Turm bekam, dankt die Gemeinde dem Oberpräsident v. Schlieckman und seinem tatkräftigen Eintreten für den Bau. Eines Tages kam er ganz unerwartet von Neidenburg her in Neu Bartelsdorf an, ließ sich auf den Kirchbauplatz hoch oben auf dem Berge hinführen, wo schon seit Jahren die Steine zu den Grundmauern lagen und sagte, nachdem er sich umgeschaut:

- Was hier soll eine Kirche ohne Turm stehen! Die Kirche muss einen Turm haben, ich will dafür sorgen!

Bei seiner nächsten Anwesenheit ging er zu Seiner Majestät, dem Kaiser Wilhelm I, trug ihm die Sachlage vor und bat um 9000 Mark zum Turm aus der kaiserlichen Schatulle, erhielt się auch sogleich zugebilligt. Als Minister und Regierung davon Kenntnis bekamen, drückten się ihm wohl ihr Missfallen aus, das er mit Umgehung des gesetzlichen Weges sich unmittelbar an den Kaiser gewandt.




Po całej sprawie Albrecht powiedział Johannesowi:

- Ich steckte lachend meine Rüge in die Tasche und Sie haben Ihren Turm! (Dostałem wprawdzie naganę, ale za to wy macie swoją wieżę).









To zdarzenie przesądziło o architektonicznym i przestrzennym krajobrazie Nowej Wsi. Wieżę kościelną wciąż widać z daleka, chociaż sam kościół skrył się za sosnami porastającymi zbocza zniwelowanego pagórka.



Na pytanie, co łączy Nową Wieś z Królewcem i Berlinem śmiało można powiedzieć:

- Albrecht von Schlieckmann, doktor honoris causa filozofii Uniwersytetu w Königsbergu.




Im bardziej zgłębiam niuanse enklawy wokół Przykopu, tym mocniej ulegam wielowątkowej urodzie Warmii.