piątek, 30 października 2020

Z pamiętnika sezonowego Warmiaka - koziołek, pliszka, żuraw i takie tam... wrażenia o świcie




 

18 sierpnia usłyszałem pierwsze odgłosy rykowiska. Byki nadawały od Nowych Ramuk. Jeszcze nieśmiało. Noc była w miarę ciepła. Księżyc zmierzał do pełni. Warunki raczej niesprzyjające rykowisku. W pierwszej chwili pomyślałem nawet, że ktoś wabi przed sezonem. Potem jednak odezwały się byki spod leśniczówki w Nowym Przykopie. W kolejnych dniach potwierdziło się, że tutaj zaczął się, spektakl, który powinien być we wrześniu. Natomiast lasy wokół Kurek i Jeziora Łańskiego nadal były w przededniu. Wypożyczając kajak na spacer do źródeł Łyny, nie usłyszałem potwierdzenia początku rykowiska.

 


Najpierw przedwcześnie odleciały bociany. Teraz przedwcześnie zaczął się najbardziej poruszający warmiński spektakl. O świcie po otwarciu okna usłyszałem kolejne odległe porykiwania jeleni. Poszedłem drogą do leśniczówki. Brzask jaśniał nad polami i łąkami. Kiedy jednak wszedłem na drogę obok „Baby i chłopa, witajcie w Przykopie”, ogarnął mnie półmrok. Spoza sosen wyszła łania. Przeskoczyła przez drut elektrycznego pastucha. Za nią podreptał cielak. Zniknęły w zagajniku samosiejek. Stanąłem przy pajęczynie. Całej w rosie. W jej środku czuwał pająk krzyżak. Chyba długo, bo szczecinki na jego odnóżach też pokryły się kropelkami wody.

 






Wyszedłem na pola. Brzask przeistoczył się w świt. Chmury przywdziały jesienne kolory. Słońce podświetliło zagajnik na pagórku. Idąc do stawu pod przydrożnym zmurszałym płocie, dostrzegłem koziołka, który pasł się świeżą trawą w bruździe rowu. Był czujny. Rozglądał się na wszystkie strony, prezentując parostki. Czasem spojrzał w obiektyw. Nie wiem, czy mnie widział. Stałem na tle drzew i łąki za plecami. Kolory otoczenia maskowały moją sylwetkę. Foto-sesja trwała i trwała. Na nic pomruki nabuzowanych jeleni dochodzące spod leśniczówki.






 

- Lepszy wróbel w garści – myślałem, robiąc zdjęcie za zdjęciem.

Zastanawiałem się nad jego samopoczuciem podczas jesiennego wzmożenia byków, większych pobratymców. 

 

 

 

 

 

 






 

Koziołek jednak zdawał się nieporuszony. Zobaczywszy w końcu, że ani myśli odejść z soczystej łąki (nawet podrapał się kopytkiem w nasadę parostków), sam postanowiłem ulotnić się po angielsku i pójść za głosem rykowiska. Zanurzyłem się w szpaler brzóz, dębczaków, sosen i trzmieliny, która okryła się szatą z krwistych jagód. Nieopodal metalowego krzyża wspiąłem się na łąkę. 

 









Za kilka dni będę filmował w tym miejscu łanie z młodymi objadające olszyny z liści. Buty momentalnie przemokły. Trawę okrywała rzęsista rosa. Nogawki stały się ciężkie od wody. Wybierałem ścieżkę w koleinie wygniecionej przez traktor. Krajobraz spowijała magia świtu przechodzącego w rześki poranek. Słońce było coraz wyżej. Pobudzonym jeleniom świt był coraz bardziej w niesmak.

 

 

W tym stawie wychowało się niejedno pokolenie perkozków.

 

Szedłem za ich odgłosami. Z nadzieją, że je spotkam w altmajerówce. Lecz z każdym krokiem nadzieja gasła. Rykowisko tłumił las i odgłosy samochodów przejeżdżających pobliską szosą w kierunku Olsztyna. Wieś się budziła odgłosami włączanych traktorów i kombajnów. Z całego misterium pozostał rozświetlony krajobraz. I przestrzeń ozdobiona pasmami światła i cienia odbiegającymi od podświetlonych chmur.






Rozlewisko skurczyło się do błotnych kałuż. Na grudach czarnego mułu wystających z czarnej wody uwijała się pliszka. Tam, gdzie wiosną fotografowałem brodzącego po brzuch w wodzie między kępami wierzby dzika, wyrosły kwiaty. Wracałem z uczuciem niedosytu. 

 

 

Tylko dla bystrych oczuodaj podpis





 

Rykowisko ucichło. Pod kępą łęgu wypatrzyłem żurawia. Z rośnej trawy wystawała czapeczka i dziób. Niczym peryskop. Ptak rozglądał się, patrzył w obiektyw. Nie spacerował. Trzymał wartę w zastępstwie partnerki i wyrośniętego już podlota. 

 

 

 

 Z misterium ostał się widok pól ze słomą w belach i kwiatki oplątane pajęczynami.




 

środa, 28 października 2020

Z pamiętnika sezonowego Warmiaka - sarny, żurawie i takie tam... wrażenia

2020-08-17 Poniedziałek
 
 


 

Słońce wywabiło mnie z domu o świcie. Łąkę za drogą spowijała mgła. Było uroczyście. Stanąwszy między klonami na poboczu, fotografowałem wschodnią część Przykopu. Jakiś rozpuszczony dom, jakieś drzewa i kępy na rozległej łące. I.. ciszę. Niebo przykryły prześcieradła chmur bez kształtów, zmiękczając tarczę słońca. Wokół panowała magia. I słoneczne halo rozpostarte na pół nieboskłonu.

 

 




 

Przeszedłszy w stronę sosnowych samosiejek, dostrzegłem za wysuszonymi zaroślami sarnę. Patrzyła czujnie w obiektyw. Rozglądała się wokół. Mgła tłumiła kroki i mój oddech. Para z ust topniała we wszechogarniającej wilgoci. Obraz czujnej sarny zdawał się nierealny. Robiłem zdjęcie za zdjęciem. Całą serię w nadziei, że automatyka Lumixa poradzi sobie z warunkami. Potem wychyliłem się spoza pnia starego dębu, który już sypał pierwszymi żołędziami i rosił kroplami wody z listowia. Sarna mnie wypatrzyła. Poruszyła się w lewo, po sekundzie w prawo…

 




Sarny zawsze tak czynią, chcąc ocenić zagrożenie płynące z otoczenia. Odwróciła się. Szczeknęła krótko. Wtedy spoza mierzwy zarośli wyłoniła się dwójka młodych z wiosennego miotu. Podążyły za matką. Nieśpiesznie. Jakby nie w wierzyły, że coś im wieszczę. Zwierzęta topniały we mgle, oddalając się ku zagajnikom łozy, wierzb, brzózek, osik, wkraczających na płaszczyznę łąki. Kontury miękły. W końcu zostały plamki… Obraz urzekający powolnym ruchem kilku przenikających się scenek. Zostałem sam.



 Szedłem do Nowej Wsi. W towarzystwie klonów, dębów i brzóz tworzących przydrożną aleję. Pod osłoną cienia. Między kroplami spadającymi z listowia… Na polanie między łanami kukurydzy dostrzegłem żurawie. Dorosłe z młodzieńcem, który już zmężniał. Wzrostem dorównywał rodzicom. Jedno, że czubek łebka pokrywał wciąż brązowy puch. Świadczył o ostatnich chwilach dziecięctwa. Za kilka tygodni będzie gotowy do odlotu na zachód.




Właściwie to żurawie dostrzegły mnie pierwej, dając znać klangorem, który przeniknął przestrzeń. Fotografowałem je między gałązkami. Na nic jednak starania. Dorosłe pogadały chwilę. Dały znak do odlotu. Młody uniósł się na skrzydłach, dotrzymując kroku. Poleciały nad łąką. Wpadły w stadko szpaków. Podniosły się ku niebu i poszybowały na południe w spokojniejsze zakątki między Przykopem a Butrynami. Znowu zapadła cisza…





 


Postanowiłem zajrzeć nad Przykopską Strugę. Szedłem koleinami polnej drogi, mocząc buty, skarpety i spodnie. Mroźne halo otoczyło tarczę wspinającego się ponad kępy drzew i las w oddali słońca. Część skoszonego zboża zalegała jeszcze na polach. Rowy błyszczały wodą. Jakaś zabłąkana czapla przeleciała na południe, zostawiając gasnące chrapliwe krakanie. Pajęczyny rozjarzyły się sznurami pereł. Działa się magia. Zabrakło tylko dzików, które czasem zaglądały na łąki pod lasem, odwalając gwizdami płaty darni.

 





Droga przywiodła mnie pod ambonę. Dalej zobaczyłem mokre zarośla. Wysokie po ramiona. Spróbowałem ścieżki wydeptanej przez sarny i łanie. Kiedy jednak trafiłem w młodniak, wycofałem się. Dalej nie szło iść. W ubiegłym roku doszedłem nad samą strugę. I zaliczyłem przygodę z grzęzawiskiem w olchowym łęgu. Nie miałem ochoty na powtórkę. 

 

 





 

Wracałem skrajem podmokłego lasu i łąki. W mokrym cieniu. Słońce wciąż nie dawało ciepła. Trząsłem się z zimna. Gorąca kawa w domu przyniosła ulgę.