środa, 28 października 2020

Z pamiętnika sezonowego Warmiaka - sarny, żurawie i takie tam... wrażenia

2020-08-17 Poniedziałek
 
 


 

Słońce wywabiło mnie z domu o świcie. Łąkę za drogą spowijała mgła. Było uroczyście. Stanąwszy między klonami na poboczu, fotografowałem wschodnią część Przykopu. Jakiś rozpuszczony dom, jakieś drzewa i kępy na rozległej łące. I.. ciszę. Niebo przykryły prześcieradła chmur bez kształtów, zmiękczając tarczę słońca. Wokół panowała magia. I słoneczne halo rozpostarte na pół nieboskłonu.

 

 




 

Przeszedłszy w stronę sosnowych samosiejek, dostrzegłem za wysuszonymi zaroślami sarnę. Patrzyła czujnie w obiektyw. Rozglądała się wokół. Mgła tłumiła kroki i mój oddech. Para z ust topniała we wszechogarniającej wilgoci. Obraz czujnej sarny zdawał się nierealny. Robiłem zdjęcie za zdjęciem. Całą serię w nadziei, że automatyka Lumixa poradzi sobie z warunkami. Potem wychyliłem się spoza pnia starego dębu, który już sypał pierwszymi żołędziami i rosił kroplami wody z listowia. Sarna mnie wypatrzyła. Poruszyła się w lewo, po sekundzie w prawo…

 




Sarny zawsze tak czynią, chcąc ocenić zagrożenie płynące z otoczenia. Odwróciła się. Szczeknęła krótko. Wtedy spoza mierzwy zarośli wyłoniła się dwójka młodych z wiosennego miotu. Podążyły za matką. Nieśpiesznie. Jakby nie w wierzyły, że coś im wieszczę. Zwierzęta topniały we mgle, oddalając się ku zagajnikom łozy, wierzb, brzózek, osik, wkraczających na płaszczyznę łąki. Kontury miękły. W końcu zostały plamki… Obraz urzekający powolnym ruchem kilku przenikających się scenek. Zostałem sam.



 Szedłem do Nowej Wsi. W towarzystwie klonów, dębów i brzóz tworzących przydrożną aleję. Pod osłoną cienia. Między kroplami spadającymi z listowia… Na polanie między łanami kukurydzy dostrzegłem żurawie. Dorosłe z młodzieńcem, który już zmężniał. Wzrostem dorównywał rodzicom. Jedno, że czubek łebka pokrywał wciąż brązowy puch. Świadczył o ostatnich chwilach dziecięctwa. Za kilka tygodni będzie gotowy do odlotu na zachód.




Właściwie to żurawie dostrzegły mnie pierwej, dając znać klangorem, który przeniknął przestrzeń. Fotografowałem je między gałązkami. Na nic jednak starania. Dorosłe pogadały chwilę. Dały znak do odlotu. Młody uniósł się na skrzydłach, dotrzymując kroku. Poleciały nad łąką. Wpadły w stadko szpaków. Podniosły się ku niebu i poszybowały na południe w spokojniejsze zakątki między Przykopem a Butrynami. Znowu zapadła cisza…





 


Postanowiłem zajrzeć nad Przykopską Strugę. Szedłem koleinami polnej drogi, mocząc buty, skarpety i spodnie. Mroźne halo otoczyło tarczę wspinającego się ponad kępy drzew i las w oddali słońca. Część skoszonego zboża zalegała jeszcze na polach. Rowy błyszczały wodą. Jakaś zabłąkana czapla przeleciała na południe, zostawiając gasnące chrapliwe krakanie. Pajęczyny rozjarzyły się sznurami pereł. Działa się magia. Zabrakło tylko dzików, które czasem zaglądały na łąki pod lasem, odwalając gwizdami płaty darni.

 





Droga przywiodła mnie pod ambonę. Dalej zobaczyłem mokre zarośla. Wysokie po ramiona. Spróbowałem ścieżki wydeptanej przez sarny i łanie. Kiedy jednak trafiłem w młodniak, wycofałem się. Dalej nie szło iść. W ubiegłym roku doszedłem nad samą strugę. I zaliczyłem przygodę z grzęzawiskiem w olchowym łęgu. Nie miałem ochoty na powtórkę. 

 

 





 

Wracałem skrajem podmokłego lasu i łąki. W mokrym cieniu. Słońce wciąż nie dawało ciepła. Trząsłem się z zimna. Gorąca kawa w domu przyniosła ulgę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz