czwartek, 6 września 2018

Spotkanie w Nowej Wsi


Od lewej: Martyna Gołaszewska, Cornelia Engelke, Paulina Popławska, Paweł Popławski, Łucja Mache, Helena Piotrowska


Poproszono mnie o napisanie czegoś niebanalnego na temat Warmiaków w Nowej Wsi. Odmówiłem. Temat mnie przerósł. Owszem. Fascynuję się pograniczem Warmii i Mazur, jego przyrodą, historią, ludzkimi losami. To jednak nie wystarczy. Trzeba by wiedzy Stanisława Achremczyka, wrażliwości i bezstronności w jednym Anny Kamińskiej, aby podjąć takie wyzwanie. Doprosiłem więc do spotkania Helenę Piotrowską, pisarkę. Ona oddycha Warmią. W przeciwieństwie do niej jestem tylko gościem, który się zachwyca.





Tego wpisu też miało nie być. Jak zacząć, by nie popaść w banał? Że byłem u państwa Popławskich? Że poznałem Lucie (Łucję) Mache, rodowitą Warmiaczkę z Nowej Wsi? Że podarowała mi swoją książkę z autografem Cornelia Engelke, prawnuczka ewangelickiego księdza Johannesa Hassensteina, który przyczynił się do wybudowania kościoła w Nowej Wsi?... Ludzie wszędzie się spotykają, czynią sobie grzeczności, wspominają. Taka ich natura. Nic nadzwyczajnego.




Pomysł na wpis przyszedł o świcie. Zobaczyłem nasuwające się chmurki, rosę na trawie, mgłę nad łąkami za drogą, brzask nad horyzontem. Wyszedłem więc z aparatem, by robić to zwykle. Umoczyłem buty i spodnie w rosie. Odetchnąłem warmińskim powietrzem. Usłyszałem konie na łące ubrane w gęstniejącą mgłę. Podszedłem ku nim. Zbliżyły się do ogrodzenia. Parskały. Patrzyły w obiektyw. Zdawały się poruszone spektaklem jednego aktora – wschodzącego słońca…






Potem poszedłem za głosem żurawi skrytych za pagórkiem. Mgła gęstniała. Snuła się pasmami na tle przydrożnych dębów i klonów w szpalerze. W pewnej chwili dostrzegłem rąbek słonecznej tarczy. Słońce wynurzało się z chmur między konarami. Rozrzucało smugi i flary. Rozpraszało cień. Zmieniało krajobraz. Żurawie zamilkły. Konie przestały parskać…  





Zajrzałem w znajome kotlinki. Dzisiaj puste. Sfotografowałem kontur polnego pagórka ze słupem trakcji elektrycznej w objęciach dzikiego bzu. 


Szeleszcząc butami w mokrej trawie, zawróciłem ku przydrożnym drzewom. Wtedy zobaczyłem prześwietlone korony. Światło słońca rozbiegało się symetrycznie, tworząc… monstrancje... Zjawisko, które powtarza się od niepamiętnych czasów, wywierając wpływ na ludzką wyobraźnię…




Obcowanie z naturą ma w sobie coś mistycznego… Szedłem ku światłu, coraz bardziej rozumiejąc uczucia i emocje historycznych poprzedników patrzących w smugi, flary i cienie, które współtworzyły owe świetliste rozety… 






Obcowanie z historią niesie podobne emocje… Spotkanie u państwa Popławskich miało w sobie to coś. Cornelia Hanitz-Engelke przekopała się przez archiwalia, odkrywając ewangelicką część historii warmińskiej Nowej Wsi. Zdjęcia, poblakłe, postrzępione, a mimo to przemawiające do wyobraźni… Jeszcze jeden przyczynek do rozważań o nieubłaganym przemijaniu czasu. 


Przez tysiące lat Warmia i Mazury były terenem plemiennych przypływów i odpływów. Najpierw myśliwi za ustępującym lodowcem, po których zostały kościane noże, kamienne toporki, krzemienne zbrojniki, groty w kształcie liści. Następnie przybysze praktykujący prymitywne rolnictwo i osadnictwo; przedstawiciele kultur ceramiki sznurowej, amfor kulistych, wielbarskiej, przeworskiej, którzy zostawili po sobie pracownie krzemieniarskie, ślady osad, kurhany, megalityczne skrzynie z kamienia. Potem Celtowie, Goci, Galindowie… W końcu Prusowie podzieleni na kilkanaście plemion; handlujący z Bizancjum, z Sasami, Frankonami, Alemanami; koegzystujący z Wikingami, plemionami ugrofińskimi i Słowianami… Po nich Warmiacy i Mazurzy na fali przypływu w okresie tworzenia i rozwoju diecezji warmińskiej w strukturze państwa zakonnego i odpływu skutkiem tragicznych wydarzeń II wojny światowej… Wędrówka ludów w czasie i przestrzeni, która nadal trwa…




Z punktu widzenia mieszkańców Nowej Wsi, pamiętających czasy rozcięte cezurą II wojny, nie da się tej części historii oceniać w kontekście filozoficznego panta rhei.



Zaskoczyło mnie natomiast, że kościół w Nowej Wsi (w granicach przecież katolickiej diecezji warmińskiej) ma ewangelickie korzenie. To przez XIX wieczny Jełguń, zamieszkały głównie przez Mazurów zatrudnionych w hucie szkła, którzy musieli na nabożeństwa jeździć do Barczewa, Olsztyna albo do Pasymia.





Najciekawszym z tych późnych kościołów jest ten w Nowej Wsi (…). Intrygująca jest już sama lokalizacja kościoła na najwyższym wzniesieniu miejscowości, co przy smukłych proporcjach i otaczających kościół wysokich drzewach daje bardzo ciekawy efekt wizualny (warto dodać, że wieś zachowała pierwotny układ zabudowy). Kościół wyróżnia także ciekawe zastosowanie triforiów w nawie bocznej oraz nietypowy układ bryły: dach narteksu jest prostopadły w stosunku do nawy głównej. Chociaż pozbawiony jest ozdobnych fryzów czy schodkowych szczytów, kościół sprawia wrażenie rzetelnej architektury będącej dziełem doświadczonego projektanta. Został on zbudowany dzięki olsztyńskiemu duchownemu Johannesowi Hassensteinowi, a kamień węgielny położono podeń 22 listopada 1883 r. Dzięki wstawiennictwu nadprezydenta prowincji Prusy Wschodnie, Albrechta Heinricha von Schlieckmanna, datki na budowę kościoła przeznaczył między innymi sam cesarz”.




W książce Cornelli Hanitz-Engelke „Erste ermländische evangelische Landkirche, Neu Bartelsdorf” historia budowy nowowiejskiego kościoła ma bardziej osobisty wymiar. Obiekt budowano na podstawie projektu sporządzonego zgodnie z wytycznymi Eisenacher Regulative z 1861 roku. Johannes Hassenstein podwyższył jednak ściany o półtora metra, dodając bryle smukłości. Projekt nie przewidywał wieży kościelnej. Albrecht von Schlieckmann, nadprezydent Prus Wschodnich, podczas wizytacji budowy, która wciąż nie mogła ruszyć, stwierdził, że nie wyobraża sobie kościoła bez wieży. Podczas audiencji zwrócił się wprost do cesarza Wilhelma I Hohenzollerna z prośbą o dofinansowanie budowy. Dostał niebagatelną naówczas kwotę 9.000 marek niemieckich z cesarskiego skarbca. Po tym zdarzeniu ukarano go naganą. W zhierarchizowanym państwie pominięcie drogi służbowej było nie do przyjęcia.




Johannes Hassenstein zapamiętał to zdarzenie tak (Die Geschichte der evangelischen Kirchen im Ermland seit 1772”. Allenstein 1918).

Zunächst war eine Kirche ohne Turm geplant. Dass sie aber wirklich einen schönen schlanken Turm bekam, dankt die Gemeinde dem Oberpräsident v. Schlieckman und seinem tatkräftigen Eintreten für den Bau. Eines Tages kam er ganz unerwartet von Neidenburg her in Neu Bartelsdorf an, ließ sich auf den Kirchbauplatz hoch oben auf dem Berge hinführen, wo schon seit Jahren die Steine zu den Grundmauern lagen und sagte, nachdem er sich umgeschaut:

- Was hier soll eine Kirche ohne Turm stehen! Die Kirche muss einen Turm haben, ich will dafür sorgen!

Bei seiner nächsten Anwesenheit ging er zu Seiner Majestät, dem Kaiser Wilhelm I, trug ihm die Sachlage vor und bat um 9000 Mark zum Turm aus der kaiserlichen Schatulle, erhielt się auch sogleich zugebilligt. Als Minister und Regierung davon Kenntnis bekamen, drückten się ihm wohl ihr Missfallen aus, das er mit Umgehung des gesetzlichen Weges sich unmittelbar an den Kaiser gewandt.




Po całej sprawie Albrecht powiedział Johannesowi:

- Ich steckte lachend meine Rüge in die Tasche und Sie haben Ihren Turm! (Dostałem wprawdzie naganę, ale za to wy macie swoją wieżę).









To zdarzenie przesądziło o architektonicznym i przestrzennym krajobrazie Nowej Wsi. Wieżę kościelną wciąż widać z daleka, chociaż sam kościół skrył się za sosnami porastającymi zbocza zniwelowanego pagórka.



Na pytanie, co łączy Nową Wieś z Królewcem i Berlinem śmiało można powiedzieć:

- Albrecht von Schlieckmann, doktor honoris causa filozofii Uniwersytetu w Königsbergu.




Im bardziej zgłębiam niuanse enklawy wokół Przykopu, tym mocniej ulegam wielowątkowej urodzie Warmii.