wtorek, 31 marca 2020

Jeśli to nie bajka, to co nią jest?


Ledwo otworzyłem oczy, pomyślałem:
- Muszę wyjść. Natychmiast.





Przykop pod śniegiem. Mika na widok puchu oszalała. Turlała się w śniegu. Podskakiwała. Goniła własny ogon. Za furtką wybiegła do zagajnika i  na łąkę. Brodziła w śniegu po brzuch.
Kiedy słońce wzeszło, świat zmienił się w bajkę.





Wszystko białe pod klarownym niebem, chmurkami. Przestrzeń czysta. Mróz. Mgiełki nad polami, łąkami i stawami. Drzewa ubrane w futra.





Gdybym tylko mógł unosić się nad nieskazitelnym krajobrazem, by nie zostawiać śladów.

Mika biegała. Tropiła zapachy. W nocy przechodziły jelenie i sarny. Wszędzie odciski racic. I ta cisza wypełniona kwileniem ptaków. Na łące zaległa w puchu. Patrzyła na świat z zachwytem. Dawno nie widziałem jej tak wniebowziętej.








Szedłem zauroczony. Staw. Drzewa wzdłuż drogi do Nowej Wsi. Mgiełki nad oczeretami. Smugi światła przeciekającego między konarami dębów, klonów i jesionów w przydrożnym szpalerze.
Bajka do oglądania. Nie do czytania.


niedziela, 29 marca 2020

Lubię swój foto-aparat


Lubię zmrożony świt.

Lubię zmrożony świt. Bezwietrzny. Narastające światło na wschodzie. Bezruch. Pola pokryte szadzią. 
Lubię narastające światło o wschodzie

Trawę trzeszczącą pod stopami. Przestrzeń wypełnioną śpiewem ptaków, werblami pobudzonych dzięciołów, klangorem żurawi spacerujących po zamarzniętych grudach. 


Lubię drzewa bez liści tworzące fraktalne grafiki.

Drzewa bez liści tworzące na tle nieba i leniwie sunących obłoków fraktalne grafiki. Nastrój złotej godziny, gdy słońce zaczyna wyłaniać się spoza linii horyzontu. 


Nie tylko ja lubię nastrój świtu.



Własną samotność na polnej drodze, na ścieżkach wydeptanych przez dzikie zwierzęta w zaroślach zmacerowanych przez zimę. 





Obrazy śródpolnych stawów pokrytych warstewką pomarszczonego lodu; brzozowych zagajników prześwietlonych przez słońce;




krzaków łozy pokrytych welonem nieśmiałych bazi; miedz rozdzielających zagony, pola od łąk; pagórki i zagłębienia terenu pokryte szorstką sierścią trawy budzącej się do wegetacji; ów przyjazny i otwarty krajobraz między Przykopem i Altmajerówką… 




Kaczusie




Lubię ten stan ducha, przez który kroczę z aparatem fotograficznym w ręku, rejestrując napotkane obrazy, ulotne chwile, wrażenia, krzyżówki startujące spomiędzy zarośli pałki wąskolistnej dźwigającej kwiatostany przypominające postrzępioną watę; 


żurawie przelatujące na tle kępy starych lip i wierzb pokrytych patyną porostów; dzięcioły opukujące suche konary; myszołowy krążące nad głową w godowym kontredansie…




Tylko bocianów brak. Wciąż nie nadlatują. Wszędzie puste gniazda od Butryn do Nowej Wsi. Brakuje mi ich klekotu.




Skradam się między krzakami, za zasłoną skarp i pagórków, szukając lisów, saren, jeleni. Wszędzie pusto. Zabudowania rozrzuconych bez planu zagród wciąż widoczne między bezlistnymi drzewami i wierzchołkami pagórków. Milczące. Opowiadające historię egzystencji bez słów. Antropolog odczytałby z tych zdjęć więcej niż każdy z nas. Wysnułby historię życia z wyglądu domu, zagrody, podwórka, sprzętów, najbliższego i dalszego otoczenia… 









Nie zatrzymuję się długo. Chcę nad rozlewisko. Pierwszy raz w tym roku. Przechodzę przez znajomą drogę do Altmajerówki. Obok pniaka po brzozie, która rozpadła się ze starości. Zachwycałem się nią jeszcze kilka lat temu, gdy dźwigała potężną koronę skrywającą gniazda. Nie przypuszczałem, że tak szybko zamrze z powodu przeciągającej się suszy.





Skradam się między sosnami. Łąka do rozlewiska jest jednak pusta. Stąpam po osrebrzonej sierści. Trawa jeszcze nie ruszyła do wegetacji. Zawilce jeszcze nie wypuściły listków. Przede mną cisza krajobrazu. Bezruch. 


Lustro rozlewiska odbija każdy szczegół brzeziny na drugim brzegu. Podchodzę do sosny. Jej pień rozwidlający się na mocarne konary dowodem burzliwego życia. Lubię na nią patrzeć. 






Spod jej gałęzi fotografuję krzyżówki pluskające w przesmyku między wydeptanymi przez dziki brzegami, gągoły flirtujące pod zaroślami łozy. Jest błogo. Stoję nad zastygłą wodą. Wszędzie śpiew wiosny. Słońce dotyka twarzy. Zamykam oczy. Zamyślam się…




Kiedy podchodzę do przesmyku, płoszę stado kaczek. Rozlewisko wypełnia kwakanie. Ptaki przelatują nad wodą, siejąc panikę. Uciekają w matecznik rozlewiska za kępy łozy i wikliny. Pod las. Gągoły odpływają. 











Z niepokojem patrzę na niski poziom wody. Rozlewisko znowu wysycha. Zima bez śniegu i deszczu zwiastuje suszę. Tam, gdzie pływały łabędzie krzykliwe z młodymi, chodzę po zmarzniętym błocku, fotografując kurczącą się taflę wody. Tam, gdzie fotografowałem czaplę, która przypadkiem wpadła w kadr, startując z oczeretów, wyrosły pędy wikliny…







Żegnam cichy akwen. Wracam, skąd przyszedłem. Krętą ścieżką między zagajnikami, kępami drzew i łozy, śródpolnymi stawami, między pagórkami, szukając zwierząt do fotografowania, po wierzchołkach wzniesień, mijając samotne gospodarstwa i leśniczówkę nieopodal strzelistych topól, przyciągających uwagę… 


Patrząc w lukę między ich konarami dźwigającymi kule jemioły, dostrzegłem dwie plamki na łące. Jakim cudem?



Wycelowałem obiektyw. Rozpoznałem znajome kształty. Jelenie. Pasły się na zboczu wzniesienia pod zagajnikiem oddzielającym Pokrzywy od Nowego Przykopu. W linii prostej co najmniej pół kilometra. Bez szans, by podejść. Musiałbym zejść do drogi, przejść przez śródpolne bagno i rów melioracyjny, wspiąć się na kem pod leśniczówką… Nakazałem sobie:

- Skup się.












Ustawiłem maksymalny zoom. Jelenie skubały zmrożoną trawę. Najpierw dwa. Patrzyły w obiektyw. Nastawiały uszy. Nie dostrzegały zagrożenia. Po chwili zobaczyłem trzeciego jelenia. Były spokojne acz czujne. Nie jadły jednocześnie. Któreś zawsze obserwowało otoczenie. Na pierwszy rzut oka sielanka. Łania przewodniczka zaczęła drapać szyję kopytkiem tylnej nogi. Zabawny widok. Do stadka dołączył czwarty. Sądząc po wielkości chyba roczny. Przesuwały się bez pośpiechu za kępę brzóz. Seans dobiegał końca. Łąkę na pagórku zasłoniły kolejne drzewa, gdy próbowałem znaleźć lukę między konarami.






Kaczki, które fotografowałem kilka dni wcześniej, uparły się chyba na ten niewielki staw. Czyżby szykowały gniazdo? Szanse na wyprowadzenie lęgu żadne. Staw tuż przy drodze. Podatny na suszę. Zarośla skąpe. Żadnej osłony przed drapieżnikami. Wyszły z wody i spacerowały po zbronowanym polu. Nie kwapiły się do ucieczki. Kiedy od nich odchodziłem, dreptały wzdłuż tającej w promieniach słońca łąki.






Jeszcze tylko zdjęcia moich ulubionych brzóz i drogi, jeszcze rzut oka na krajobraz w stronę Nowej Wsi, jeszcze łąka… I oto dom. Nagrzany domowym ogniskiem…