poniedziałek, 23 marca 2020

Mrożące wejście wiosny



W nocy sypnęło śniegiem. Przymroziło. Wyszedłem za próg domu i poczułem dotknięcie zimna. Świat pobielał pod warstwą wiosennego śniegu. Pole z łąką jaśniało w świetle brzasku. Przeszedłem po trzeszczącej trawie na drogę do Nowego Przykopu. Znajomy od lat krajobraz prowokował do fotografowania. 







Klangor żurawi przywoływał. Kwilenie ptaków wypełniało powietrze. Wiosna przybyła ozięble. Naciągnąłem mocniej czapkę. Pogodziłem się z rękawiczkami. Zasunąłem suwak kurtki pod samą brodę. Robiłem zdjęcie za zdjęciem kątów nie widzianych od jesieni. Uschnięta brzoza zniknęła z krajobrazu. Rozsypała się. Pień wycięto. Myszołów gniazdujący w pobliżu został pozbawiony ulubionego punktu obserwacyjnego. Została pustka w obrazie polnej drogi.


Mijałem zamrożoną trawę, ziemię usianą grudami zamrożonej i osypanej śniegiem gleby, ścieżki, tropy zwierząt. Gdzieś obok przeszedł jeleń. W nocy. Odcisnął ślady w śniegu. Zaraz potem zobaczyłem tropy saren. Droga wiodła między pagórkami, wzdłuż śródpolnej kępy drzew, płotu z pasów rozpiętych na dębowych żerdziach, na poły spróchniałych, stawu pokrytego warstewką lodu. 


Wiosna nie rozpieszczała ciepłem. Para kaczek pływała pod zaroślami wzdłuż drogi. Przeszedłem mimo. Nie chciałem ich płoszyć. Doceniły gest. Chyba. Nie odleciały w popłochu.










Zaglądałem w perspektywy bocznych dróg. Nigdzie zwierząt. Tylko ptaki. W krzaczastych zaroślach, w koronach drzew, na drutach linii energetycznych, w powietrzu, na ziemi… Skowronki, szpaki, gąsiorki, sikorki, (mnóstwo sikor), mazurki, dzięcioły, klucz gęsi lecących na północny wschód, obwieszczających swój przelot stadnym krzykiem, pobudzającym zmysły i krążenie krwi…




W oddali zobaczyłem kolejne brzozy, bohaterki moich wieloletnich zdjęć. Niestety dogorywające. Ich gałęzie osypywały się pod ciężarem jemioł. Kiedy drzewa znikną, metalowy krzyż na rozstaju dróg straci niezwykłą oprawę. Słońce ociepliło obraz zakątka. Liście na przydrożnych dębach zbrązowiały. Śnieg i lód na kałużach trzeszczał pod butami.







Słysząc donośny klangor, zwolniłem. Pod osłoną zagajnika nad rowem melioracyjnym  podchodziłem do pagórka. Żurawie spacerowały w pobliżu niewykończonego domku. Podczas każdego okrzyku z ich dziobów buchała para. Fotografowałem je spoza skąpej osłony bezlistnych krzaków. Stałem w cieniu. Ptaki zaś były oświetlone. Spróbowałem je nagrać. Nie tańczyły. Gadały. Podchodziły do siebie, odchodziły, przystawały. W pewnej chwili jeden z nich zrobił ukłon. Pomyślałem:
- Wstęp do zalotów? 





Przesunąłem się wzdłuż drogi, by fotografować ptaki na tle jasnej ściany. Tego było jednak za dużo. Żurawie krzyknęły ostrzegawczo, pobiegły ku słońcu, rozpostarły skrzydła, zatoczyły półokrąg nad polaną i poleciały za leśniczówkę. Odprowadziłem je spojrzeniem.












Kępa strzelistych topól pod leśniczówką w Nowym Przykopie też zamiera. Drzewa tracą korę. Ich uschnięte konary obłamują się pod naporem wiatru i ciężarem jemioły. Rozbrzmiewają werblami nawiedzających je dzięciołów. Dzisiaj dostrzegłem czarnego dzięcioła. Kręcił się po suchej gałęzi. Nie kwilił. Opukiwał upatrzony konar. Czasem zagrał jakąś rytmiczną solówkę. Mógłby dołączyć do perkusistów rockowej kapeli. Grał wybitnie, trafiając w dobrze rezonujące miejsce drzewa. Nim jednak wyostrzyłem kadr, uciekł w kierunku Pokrzyw. Zostawił zamierające topole samym sobie. Pomyślałem, trawestując księdza Twardowskiego:
- Śpieszmy kochać warmińskie krajobrazy, tak szybko przemijają.


Nie zdążyłem na wschód słońca ze szczytu kurhanowego kemu nad stawem. Za późno wyszedłem z domu. Słońce zalało panoramę wzgórz, śródpolnych zagajników, dróg, ścieżek jaskrawym światłem. Świat zaiskrzył. Wiatr się wzmógł. Mróz przenikał przez ubranie, ścinał twarz. Jeszcze mocniej naciągnąłem czapkę.







Obróciłem się plecami do słońca. Zszedłem po ośnieżonej trawie nad stawy za leśniczówką. Urzekały. Fotografowane od lat dostarczają wciąż nowych wrażeń. Heraklit miał rację, głosząc:
- Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Nie fotografuje się dwa razy tych samych miejsc. Są za każdym razem inne za sprawą pory roku, dnia, chwili, powietrza, chmur, temperatury, wiatru, poziomu wody, ulotnych zdarzeń, obecności lub braku zwierząt, mojego własnego nastroju…
Było zajmująco.







Odwiedziwszy stawy u podnóża pagórków, zaliczywszy glebę, gdy noga obsunęła się na śliskiej kępie zamrożonej trawy, napatrzywszy się na prześwietloną wodę pod szkłem lodu, wracałem do domu tą samą drogą. Polowałem na ożywione światłem poranka ptaki. Nadejście oziębłej wiosny nie osłabiło godowych śpiewów.
















1 komentarz:

  1. Odbyłem z Tobą piękną wycieczkę po oprószonej śniegiem Warmi. Żurawie niesamowite.
    Dziękuję
    Włodek K

    OdpowiedzUsuń