W nocy sypnęło śniegiem. Przymroziło.
Wyszedłem za próg domu i poczułem dotknięcie zimna. Świat pobielał pod warstwą
wiosennego śniegu. Pole z łąką jaśniało w świetle brzasku. Przeszedłem po trzeszczącej
trawie na drogę do Nowego Przykopu. Znajomy od lat krajobraz prowokował do
fotografowania.
Klangor żurawi przywoływał. Kwilenie ptaków wypełniało
powietrze. Wiosna przybyła ozięble. Naciągnąłem mocniej czapkę. Pogodziłem się
z rękawiczkami. Zasunąłem suwak kurtki pod samą brodę. Robiłem zdjęcie za
zdjęciem kątów nie widzianych od jesieni. Uschnięta brzoza zniknęła z
krajobrazu. Rozsypała się. Pień wycięto. Myszołów gniazdujący w pobliżu został
pozbawiony ulubionego punktu obserwacyjnego. Została pustka w obrazie polnej
drogi.
Mijałem zamrożoną trawę, ziemię usianą grudami
zamrożonej i osypanej śniegiem gleby, ścieżki, tropy zwierząt. Gdzieś obok
przeszedł jeleń. W nocy. Odcisnął ślady w śniegu. Zaraz potem zobaczyłem tropy
saren. Droga wiodła między pagórkami, wzdłuż śródpolnej kępy drzew, płotu z
pasów rozpiętych na dębowych żerdziach, na poły spróchniałych, stawu pokrytego
warstewką lodu.
Wiosna nie rozpieszczała ciepłem. Para kaczek pływała pod
zaroślami wzdłuż drogi. Przeszedłem mimo. Nie chciałem ich płoszyć. Doceniły
gest. Chyba. Nie odleciały w popłochu.
Zaglądałem w perspektywy bocznych dróg.
Nigdzie zwierząt. Tylko ptaki. W krzaczastych zaroślach, w koronach drzew, na
drutach linii energetycznych, w powietrzu, na ziemi… Skowronki, szpaki,
gąsiorki, sikorki, (mnóstwo sikor), mazurki, dzięcioły, klucz gęsi lecących na
północny wschód, obwieszczających swój przelot stadnym krzykiem, pobudzającym
zmysły i krążenie krwi…
W oddali zobaczyłem kolejne brzozy, bohaterki
moich wieloletnich zdjęć. Niestety dogorywające. Ich gałęzie osypywały się pod
ciężarem jemioł. Kiedy drzewa znikną, metalowy krzyż na rozstaju dróg straci
niezwykłą oprawę. Słońce ociepliło obraz zakątka. Liście na przydrożnych dębach
zbrązowiały. Śnieg i lód na kałużach trzeszczał pod butami.
Słysząc donośny klangor, zwolniłem. Pod osłoną
zagajnika nad rowem melioracyjnym
podchodziłem do pagórka. Żurawie spacerowały w pobliżu niewykończonego
domku. Podczas każdego okrzyku z ich dziobów buchała para. Fotografowałem je
spoza skąpej osłony bezlistnych krzaków. Stałem w cieniu. Ptaki zaś były
oświetlone. Spróbowałem je nagrać. Nie tańczyły. Gadały. Podchodziły do siebie,
odchodziły, przystawały. W pewnej chwili jeden z nich zrobił ukłon. Pomyślałem:
- Wstęp do zalotów?
Przesunąłem się wzdłuż drogi, by fotografować
ptaki na tle jasnej ściany. Tego było jednak za dużo. Żurawie krzyknęły
ostrzegawczo, pobiegły ku słońcu, rozpostarły skrzydła, zatoczyły półokrąg nad
polaną i poleciały za leśniczówkę. Odprowadziłem je spojrzeniem.
Kępa strzelistych topól pod leśniczówką w
Nowym Przykopie też zamiera. Drzewa tracą korę. Ich uschnięte
konary obłamują się pod naporem wiatru i ciężarem jemioły. Rozbrzmiewają
werblami nawiedzających je dzięciołów. Dzisiaj dostrzegłem czarnego dzięcioła.
Kręcił się po suchej gałęzi. Nie kwilił. Opukiwał upatrzony konar. Czasem
zagrał jakąś rytmiczną solówkę. Mógłby dołączyć do perkusistów rockowej kapeli.
Grał wybitnie, trafiając w dobrze rezonujące miejsce drzewa. Nim jednak wyostrzyłem
kadr, uciekł w kierunku Pokrzyw. Zostawił zamierające topole samym sobie.
Pomyślałem, trawestując księdza Twardowskiego:
- Śpieszmy kochać warmińskie krajobrazy, tak
szybko przemijają.
Nie zdążyłem na wschód słońca ze szczytu
kurhanowego kemu nad stawem. Za późno wyszedłem z domu. Słońce zalało panoramę
wzgórz, śródpolnych zagajników, dróg, ścieżek jaskrawym światłem. Świat
zaiskrzył. Wiatr się wzmógł. Mróz przenikał przez ubranie, ścinał twarz.
Jeszcze mocniej naciągnąłem czapkę.
Obróciłem się plecami do słońca. Zszedłem po
ośnieżonej trawie nad stawy za leśniczówką. Urzekały. Fotografowane od lat
dostarczają wciąż nowych wrażeń. Heraklit miał rację, głosząc:
- Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Nie fotografuje się dwa razy tych samych miejsc.
Są za każdym razem inne za sprawą pory roku, dnia, chwili, powietrza, chmur,
temperatury, wiatru, poziomu wody, ulotnych zdarzeń, obecności lub braku
zwierząt, mojego własnego nastroju…
Było zajmująco.
Odwiedziwszy stawy u podnóża pagórków, zaliczywszy
glebę, gdy noga obsunęła się na śliskiej kępie zamrożonej trawy, napatrzywszy
się na prześwietloną wodę pod szkłem lodu, wracałem do domu tą samą drogą.
Polowałem na ożywione światłem poranka ptaki. Nadejście oziębłej wiosny nie
osłabiło godowych śpiewów.
Odbyłem z Tobą piękną wycieczkę po oprószonej śniegiem Warmi. Żurawie niesamowite.
OdpowiedzUsuńDziękuję
Włodek K