poniedziałek, 3 kwietnia 2017

W dolinie bobrów po prima aprilisie


Kwietniowe rozlewisko
Brzask nad matecznikiem

Ułuda
Drugi spacer doliną bobrów zaczął się wystrzałowo. 
Schodząc ścieżką i rozjechaną przez leśny sprzęt do wyrębu lasu drogą od starego cmentarzyka w Bałdach do dolinki z ambonami myśliwskimi, usłyszałem huk, zobaczyłem uciekającego dzika, poczułem swąd prochu strzelniczego i pomyślałem:
- Spacer poszedł się j…ć. Zwierzęta, jeśli były, pognały do lasu.
Pod adresem myśliwego, który zburzył nastrój świtu, posłałem w myślach wiązankę paskudnych przekleństw.
Usłyszawszy z góry impertynenckie pytanie:
- Nie słyszał pan strzału?
odparłem:
- Nie!
- Idź tą stroną lasu! – pokazał ręką linię ambon.
- Nie zamierzam. Pójdę tam – wskazałem kierunek ostoi czarnego dzięcioła ustanowionej przez nadleśnictwo w Jedwabnie.
Nie wdając się w pyskówkę, zrobiłem, co postanowiłem.

Jedno z bobrzych rozlewisk

Stara sosna nad gniazdem bobrów
 Myślałem o dziku, który wbiegł sprintem na wał morenowy i zniknął w rozlewisku bobrów:
- Czy został postrzelony? Może uciekł spod lufy, słysząc kroki na drodze? 
Trudno zgadnąć. Miał gdzie się ukryć i schować swój ból i przerażenie.

Para w godowym klimacie

Bobrza zastawka

O świcie rozlewiska bobrów były jeszcze ogarnięte półmrokiem. Migawka aparatu była leniwa jak rzadko kiedy. Fotografowałem łabędzie krzykliwe, które ucichły, zapewne skutkiem wystrzału, który ogłuszył matecznik. Pływały między martwymi krzakami łozy zalanej spiętrzoną wodą. Z oddali dobiegał klangor żurawi i mało wyraźne zawodzenie żab gaworzących w bagiennych kałużach. 







Podążałem brzegiem, którego murawa zapadała się pod nogami, odsłaniając długie korytarze bobrowych nor. Były porzucone. Trzeba tutaj uważać, bo można wpaść po kolana w błocko. Bobry wszędzie tworzą swoje lokum, szykując po kilka wyjść z podziemnych legowisk oddalonych od wody o kilka, kilkanaście metrów. Tam, gdzie bardziej mokro, budują imponujące żeremia.

Słońce się przebija...
Idąc wzdłuż rozlewisk, podziwiałem zmysł architektoniczny zwierząt. Na wątłym cieku utworzyły hydrotechniczną kaskadę, miejscami wznosząc tamy przekraczające metr wysokości. Spiętrzając wodę, zalewają wejścia do nor. W ten sposób bronią się przed drapieżnikami.

Hydrotechniczna kaskada bobrów

Krajobraz zalanej doliny frapował mnóstwem szczegółów. Zalotna mgiełka tworzyła mistyczny nastrój. Próbowałem uwieczniać ją w każdym fotografowanym obrazie lasu, obumarłych brzóz, olch jeszcze nie rozbudzonych wiosną, mierzwy zarośli zmacerowanych przez śnieg i mróz, spod której kiełkowały nowe rośliny i wychylały się pierwsze zawilce, kokorycze, przylaszczki…

Uroczysko

Można by kajakiem...

Idąc skrajem lasu i podmokłą łąką doliny, rozglądałem się za zwierzętami, za wschodzącym słońcem, którego złote światło przelewało się między kolumnami drzew porastających grzbiet oddzielający dolinę od księżycowej poręby…

Wschodzi...

Doszedłem do dużego stawu pod stokiem poręby. Samotne sosny, olchy wzdłuż spiętrzonego niewyczuwalnego nurtu strumienia, las na wyciągnięcie ręki wypełniony godowymi śpiewami ptaków... wszystko to uroczyło, sprowadzało zamyślenie. Którego nie przerwało nawet nerwowe trzepotanie skrzydeł spłoszonej krzyżówki…

Nad rozlewiskiem

Krajobraz architektoniczny

Tylko bobrów nie było. Bez trudu fotografuję je z brzegów otwartej Wisły, z kajaka, płynąc po Łynie i jej jeziorach… Tutaj jednak, chociaż wydają się być w zasięgu ręki, nigdy ich jeszcze nie spotkałem.

Misterium
Słońce zagląda z wielką nieśmiałością...

Osiągnąłem koniec morenowego wzniesienia rozdzielającego obie doliny: tę zagospodarowaną z linią ambon rozstawionych wzdłuż biskupiego traktu, której bujne łąki kroi wartki strumień odprowadzający wodę z pól w Bałdach, od tej zaanektowanej bez reszty przez bobry. Rozlewiska przywabiły jelenie, dziki, lisy, jenoty, ściągnęły uwagę wilków, utworzyły siedliska dla czarnych i zielonych dzięciołów, żurawi, łabędzi krzykliwych, dzikich kaczek… i łowiska dla jastrzębi, czarnych bocianów…

Sarna na wyspie ostoi czarnego dzięcioła

Ledwo ją widać

Patrzy

I sobie poszła...

Dalej było już grząsko. Jeszcze miesiąc i cały teren pokryje się nieprzystępnym turzycowiskiem. Do leśnej wyspy otoczonej przez zalane łąki przedostałem się ścieżką wydeptaną przez zwierzęta i po kępach wyschniętej turzycy górujących nad czarnym błockiem. Z daleka między drzewami dostrzegłem jasne plamy. Jedną z nich była oświetlona przez wschodzące słońce samotna sarna. Ujrzawszy mnie zaczęła się powoli przemieszczać. W cieniu jej kontur był prawie niewidoczny. Odeszła na drugą stronę wyspy, gdy podchodziłem do pierwszych drzew. Potem przeskoczyła przez strumień i uciekła między masztowe sosny otulone bezlistnym podszytem leszczyn i grabów.

Jesienne kolory wiosną?
Wokół wyspy

Smugi

Słońce figluje

Czarcia miotła

Wyspa została skażona przez kleszcze. Czepiały się nogawek, próbowały włazić na kurtkę. Iskałem się z nich cierpliwie...

Matecznik

Tutaj były prima aprilisowe żurawie

Trzciny

Trzciny

W końcu trafiłem do miejsca, w którym uwieczniłem najpiękniejsze portrety jeleni pozujących na tle długiej i wysokiej tamy bobrów. Naprzeciwko ujrzałem groblę rozdartą przez strumień. Niektórzy twierdzą, że to pozostałości średniowiecznego wału obronnego. Bardziej jednak przypomina mi pozostałości po młynie napędzanym wodą. Dalej nie szło już iść. Musiałbym wdziać wodery.

Widok podziemnego siedliska bobrów

Żurawie

Cała jaskrawość

Zalało

Trzciny

Wracałem w świetle rozbudzonego dnia, uwieczniając aparatem przyciągające uwagę szczegóły krajobrazu bobrowej doliny.


Skutki dekoncentracji

Rozpaczliwa próba chwytania najpiękniejszej chwili

Lecą

Co za impet!

No i poleciały

Szkoda. A mogło być tak pięknie.









sobota, 1 kwietnia 2017

Prima aprilis w dolinie bobrów


Łabędzie krzykliwe we włościach bobrów
Nareszcie wróciłem w swoje kąty. Stało się to co prawda 1 kwietnia w prima aprilis, ale jednak…

Ścieżką bobrów

O świcie przywitała mnie mgła ścieląca się nad łąkami. Ledwo wyjrzałem za próg domu, usłyszałem symfonię. Tego właśnie oczekiwałem. Bezwietrznej ciszy; mgiełki przynoszącej z daleka śpiew ptaków; szczekania psów w obejściach; szumu powietrza, gdy wsiadłem na rower i pojechałem przez uśpiony Przykop w kierunku biskupiej drogi…


Kto pomagał drwalom?

Minąwszy czoło długiej moreny dojechałem do rozwidlenia drogi. Kątem oka spostrzegłem stado jeleni. Zwierzęta patrzyły na mnie dłuższą chwilę, w końcu rozbiegły się. Część stada pobiegła w kierunku Bałdy, część ku stokom moreny. Zniknęły między pniami dostojnych sosen. Nawet nie pomyślałem o aparacie. Wszystko działo się zbyt szybko. Rower na dokładkę przeraźliwie zaskrzypiał, gdy spróbowałem ostro zahamować…

Rozlewisko bobrów

Zszedłem z rowerem u boku do rozlewiska bobrów. Leszczyny jeszcze nie pokryły się listowiem. Przez gęstwę pni, gałęzi, fraktalnych gałązek drzew i krzaków podszytu porastających wał oglądałem wiosennie rozlaną wodę. Bobry nadal budowały i umacniały stare tamy, utrzymując zakątek czarnych dzięciołów w coraz lepszym porządku natury.

Żurawie


Z głębi rozlewiska dobiegał klangor żurawi. Ileż te ptaki mają w sobie pary! Wydobywają z tchawicy ogłuszający krzyk. Skradałem się wzdłuż strumienia przecinającego wał zbiegający z obu stoków doliny bobrów. Próbowałem zająć dogodne miejsce do fotografowania. Słońce nadal nie wzeszło. Panował więc półmrok, utrudniając zdjęcia.

Odleciały

W końcu wypatrzyłem parę żurawi na błotnistej kępie u podnóża brzozowych kikutów, zewsząd oblanych wodą. Wielka tama bobrów trzymała się znakomicie, spiętrzając wodę w dolinie, której wnętrze wypełniała otoczona bagnem wyspa z sosnami i świerkami… Żurawie w końcu mnie dostrzegły i odleciały.

Pusto się zrobiło

Wspiąwszy się na morenę, przejechawszy kawałek rozjechaną przez ciągniki drogą, skręciłem ku księżycowej porębie, nie widzianej od kilku lat. Zamiast otwartej przestrzeni bagiennego matecznika ujrzałem bujny młodnik. Drzewka wyrosły i zasłoniły miejsca, w których kiedyś fotografowałem zaloty żurawi, mnóstwo kaczek, traczy i łysek w amoku wiosny…, gdzie podchodziłem bez trudu jelenie i sarny pozujące w świetle wschodzącego słońca…

Enklawa bobrów

Droga zarosła. Koleiny zniknęły pod bujną trawą i pędami grabów. Grzbiet między koleinami dźwigał maliny, drobne świerczki i samosiejki sosen...

Nowy krajobraz

Wiodłem rower u boku, skradając się ku ambonie i szukając odsłoniętych komyszy strumienia spiętrzonego przez bobry.

Olchy w bobrowisku

W końcu mi się udało. Wyszedłem na fragment nieco bardziej odsłoniętego stoku, skąd mogłem zajrzeć we wnętrze malowniczego stawu i leśnego wąwozu wypełnionego krętą strugą. Pozimowa sierść zeszłorocznej trawy, runa i podszytu nie odzyskała jeszcze kolorów. Wszystko zdawało się szare, nostalgiczne, pozbawione życia, ale… ta niezwykła muzyka lasu: klangor żurawi; przenikliwe krzyki czarnych dzięciołów i polujących nad lasem jastrzębi; wołania krzykliwych łabędzi przypominające dźwięki monstrualnego fagotu, dobiegające z głębi bobrowej doliny; werble dzięciołów… Wszystko to na tle monotonnego rechotania żab… Słuchając, ożywiałem się z każdą chwilą... Nawet wspinaczka stromą piaszczystą drogą w cieniu wyniosłych sosen zdała się przyjemna…

Kaskada

Przepust


Zostawiwszy rower pod amboną wchodziłem po drabinie pokrytej siwymi porostami. Ze zdumieniem odkryłem, że drwale wzięli się za fragment lasu, który skrywał leśne trzęsawisko. Dzisiaj wypełnione wodą. Z fragmentu pięknego boru została ledwo kępa świerków nad oparzeliskiem.

Jelenie na porębie
Kątem oka dostrzegłem jakiś ruch - jelenie wkraczające z hałasem do wody i przechodzące na odkrytą porębę między wykroty i pniaki po wyciętych drzewach. Przywarłem do drabiny, rezygnując z wejścia do wygodnej ambony i próbowałem, wyczyniając akrobatyczne wygibasy na wrzynających się gdzie popadnie szczeblach, fotografować owo zamieszanie. 

Odchodzą
Zwierzęta były czujne. Widziały mnie. Stanęły przed gęstym sosnowym młodnikiem, ale nie wkroczyły do jego wnętrza. Zawróciły. Wspięły się po stoku. Przekroczyły drogę i zniknęły między pniami sosen zalanych światłem wschodzącego słońca. Roztrąciły jeszcze grabiny pokryte zeszłorocznym listowiem i powędrowały ku matecznikom bobrów.

Oparzelisko na porębie

Moja księżycowa od barwy niegdyś odsłoniętego piasku poręba przeszła kolejną metamorfozę...

Las w złotej godzinie

Za linią energetyczną doprowadzoną do Bałdzkiego Pieca przejechałem obok jeszcze starszej poręby, której dno wypełnia torfowe mokradło. Potem ominąłem ukrytą w lesie bagienną kotlinę opanowaną przez bobry. Jeszcze miesiąc i nikt jej nie wypatrzy… Odnalazłem początek szlaku doliną bobrów zaznaczony amboną.

Jeszcze wiosna malutka

Dzisiaj dolina była pusta, aczkolwiek łąkę stratowały dziki, zostawiając po sobie czarne placki przekopanej darni. Za amboną wszedłem na ścieżkę. Z lewej strony towarzyszył mi błotnisty strumień rozdzierający murawę łąki, z prawej bobrowe komysze… Plątanina wodolubnych krzaków, drzew, bagiennego podszytu mogła służyć za tło najbardziej ponurych scen z wiedźmina czatującego na wredne smoki…

Na salonach

Imponujące żeremisko

W pewnej chwili dostrzegłem przez okno lasu potężne żeremie. Tak wielkiej budowli jeszcze nie spotkałem w naturze. Pomyślałem:
- Ten architekt miał rozmach. Chyba budował dla wielopokoleniowej rodziny.
A potem pomyślałem, że nie znam równie sprawnych i obdarzonych wyobraźnią projektantów krajobrazu. Bobry zamieniły dolinę w matecznik jeleni, dzików, saren… łabędzi, żurawi, czarnych dzięciołów, pustułek, jastrzębi… przyciągnęły uwagę wilków…
Stworzyły miejsce, obok którego nie przejdziesz obojętnie…

W nastroju sagi o Wiedźminie

Przekroczywszy błotnistą strugę odprowadzającą nadmiar spiętrzonej przez bobry wody do strumienia po lewej stronie, zanurzyłem się w ponure świerkowisko… 

W kotlinie bobrów

Za nim ujrzałem sarny pasące się nieopodal kolejnej ambony i drogi do Bałd. Pod osłoną drzew i donośnego klangoru żurawi przegadujących się z łabędziami krzykliwymi próbowałem podejść do rudla. Pięknie się pasły w plamach słonecznego światła przedzierającego się między koronami drzew. Kiedy myślałem, że mi się udało, usłyszałem trzask pękającej gałązki pod butami… Cóż. Zostało mi kilka nerwowych sekund, podczas których usiłowałem zrobić serię szybkich zdjęć, nie dbając o kadrowanie i smakowanie obrazu…





W oddali ujrzałem jeszcze jedną parę saren. Opuściły dolinę i ukryły się w lesie przylegającym do biskupiej drogi.

No i sobie poszły

Podążyłem więc ku głośnej rozmowie łabędzi krzykliwych z żurawiami. Wyszedłszy nad drugą, bardziej skrytą dolinę, której dno pokryły szeroko rozlane stawy, przystanąłem nieopodal łabędzi. Para nic sobie nie robiła z mojej obecności. Samiec pokrzykiwał od czasu do czasu. Samica maściła pióra. Ptaki pływały leniwie między kępami zanurzonych w wodzie krzaków i wyschniętych zarośli. Było sielsko. Było bezpiecznie. Było nastrojowo. Słońce zaglądało w dolinę coraz bardziej, ożywiając dzikie kaczki i tracze szykujące się do lęgów. Wiatr nie mącił lustra wody i odbitych obrazów lasu na przeciwległym brzegu…






Greckie wesele łabędzi krzykliwych - posłuchajcie tej rozmowy na youtube

Po sesji z łabędziami spróbowałem podejść do żurawi tańczących pomiędzy pniami drzew. Ptaki okazały się jednak płochliwe. Wypatrzyły mnie z daleka, chociaż szedłem zasłonięty przez drzewa i bezlistny podszyt. Nie pozwoliły się sfotografować. Z żalem śledziłem ich lot ku ostoi czarnych dzięciołów. Donośny klangor gasł z każdym uderzeniem skrzydeł…

Popatrzyłem sobie...

Wracałem biskupią drogą do Przykopu. Pierwszy dzień mojej warmińskiej wiosny zaczął się od przywitania z Kajtkiem i jego Maryśką na przykopskim gnieździe…

Boćki w Przykopie