Nareszcie wróciłem w swoje kąty. Stało się to co prawda 1
kwietnia w prima aprilis, ale jednak…
Ścieżką bobrów |
O świcie przywitała mnie mgła ścieląca się nad łąkami. Ledwo
wyjrzałem za próg domu, usłyszałem symfonię. Tego właśnie oczekiwałem.
Bezwietrznej ciszy; mgiełki przynoszącej z daleka śpiew ptaków; szczekania psów
w obejściach; szumu powietrza, gdy wsiadłem na rower i pojechałem przez uśpiony
Przykop w kierunku biskupiej drogi…
Kto pomagał drwalom? |
Minąwszy czoło długiej moreny dojechałem do rozwidlenia
drogi. Kątem oka spostrzegłem stado jeleni. Zwierzęta patrzyły na mnie dłuższą
chwilę, w końcu rozbiegły się. Część stada pobiegła w kierunku Bałdy, część ku
stokom moreny. Zniknęły między pniami dostojnych sosen. Nawet nie pomyślałem o
aparacie. Wszystko działo się zbyt szybko. Rower na dokładkę przeraźliwie
zaskrzypiał, gdy spróbowałem ostro zahamować…
Rozlewisko bobrów |
Zszedłem z rowerem u boku do rozlewiska bobrów. Leszczyny
jeszcze nie pokryły się listowiem. Przez gęstwę pni, gałęzi, fraktalnych
gałązek drzew i krzaków podszytu porastających wał oglądałem wiosennie rozlaną
wodę. Bobry nadal budowały i umacniały stare tamy, utrzymując zakątek czarnych
dzięciołów w coraz lepszym porządku natury.
Żurawie |
Z głębi rozlewiska dobiegał klangor żurawi. Ileż te ptaki
mają w sobie pary! Wydobywają z tchawicy ogłuszający krzyk. Skradałem się
wzdłuż strumienia przecinającego wał zbiegający z obu stoków doliny bobrów.
Próbowałem zająć dogodne miejsce do fotografowania. Słońce nadal nie wzeszło. Panował
więc półmrok, utrudniając zdjęcia.
W końcu wypatrzyłem parę żurawi na błotnistej kępie u
podnóża brzozowych kikutów, zewsząd oblanych wodą. Wielka tama bobrów trzymała
się znakomicie, spiętrzając wodę w dolinie, której wnętrze wypełniała otoczona
bagnem wyspa z sosnami i świerkami… Żurawie w końcu mnie dostrzegły i
odleciały.
Pusto się zrobiło |
Wspiąwszy się na morenę, przejechawszy kawałek rozjechaną
przez ciągniki drogą, skręciłem ku księżycowej porębie, nie widzianej od kilku
lat. Zamiast otwartej przestrzeni bagiennego matecznika ujrzałem bujny młodnik.
Drzewka wyrosły i zasłoniły miejsca, w których kiedyś fotografowałem zaloty
żurawi, mnóstwo kaczek, traczy i łysek w amoku wiosny…, gdzie podchodziłem bez
trudu jelenie i sarny pozujące w świetle wschodzącego słońca…
Enklawa bobrów |
Droga zarosła. Koleiny zniknęły pod bujną trawą i pędami
grabów. Grzbiet między koleinami dźwigał maliny, drobne świerczki i samosiejki
sosen...
Nowy krajobraz |
Wiodłem rower u boku, skradając się ku ambonie i szukając
odsłoniętych komyszy strumienia spiętrzonego przez bobry.
Olchy w bobrowisku |
W końcu mi się udało. Wyszedłem na fragment nieco bardziej
odsłoniętego stoku, skąd mogłem zajrzeć we wnętrze malowniczego stawu i leśnego
wąwozu wypełnionego krętą strugą. Pozimowa sierść zeszłorocznej trawy, runa i
podszytu nie odzyskała jeszcze kolorów. Wszystko zdawało się szare,
nostalgiczne, pozbawione życia, ale… ta niezwykła muzyka lasu: klangor żurawi;
przenikliwe krzyki czarnych dzięciołów i polujących nad lasem jastrzębi;
wołania krzykliwych łabędzi przypominające dźwięki monstrualnego fagotu, dobiegające
z głębi bobrowej doliny; werble dzięciołów… Wszystko to na tle monotonnego
rechotania żab… Słuchając, ożywiałem się z każdą chwilą... Nawet wspinaczka
stromą piaszczystą drogą w cieniu wyniosłych sosen zdała się przyjemna…
Kaskada |
Przepust |
Zostawiwszy rower pod amboną wchodziłem po drabinie pokrytej
siwymi porostami. Ze zdumieniem odkryłem, że drwale wzięli się za fragment
lasu, który skrywał leśne trzęsawisko. Dzisiaj wypełnione wodą. Z fragmentu
pięknego boru została ledwo kępa świerków nad oparzeliskiem.
Jelenie na porębie |
Kątem oka dostrzegłem jakiś ruch - jelenie wkraczające z
hałasem do wody i przechodzące na odkrytą porębę między wykroty i pniaki po
wyciętych drzewach. Przywarłem do drabiny, rezygnując z wejścia do wygodnej
ambony i próbowałem, wyczyniając akrobatyczne wygibasy na wrzynających się
gdzie popadnie szczeblach, fotografować owo zamieszanie.
Odchodzą |
Zwierzęta były czujne. Widziały mnie. Stanęły przed gęstym sosnowym
młodnikiem, ale nie wkroczyły do jego wnętrza. Zawróciły. Wspięły się po stoku.
Przekroczyły drogę i zniknęły między pniami sosen zalanych światłem
wschodzącego słońca. Roztrąciły jeszcze grabiny pokryte zeszłorocznym listowiem
i powędrowały ku matecznikom bobrów.
Oparzelisko na porębie |
Moja księżycowa od barwy niegdyś odsłoniętego piasku poręba przeszła
kolejną metamorfozę...
Las w złotej godzinie |
Za linią energetyczną doprowadzoną do Bałdzkiego Pieca
przejechałem obok jeszcze starszej poręby, której dno wypełnia torfowe mokradło.
Potem ominąłem ukrytą w lesie bagienną kotlinę opanowaną przez bobry. Jeszcze
miesiąc i nikt jej nie wypatrzy… Odnalazłem początek szlaku doliną bobrów
zaznaczony amboną.
Jeszcze wiosna malutka |
Dzisiaj dolina była pusta, aczkolwiek łąkę stratowały dziki,
zostawiając po sobie czarne placki przekopanej darni. Za amboną wszedłem na ścieżkę.
Z lewej strony towarzyszył mi błotnisty strumień rozdzierający murawę łąki, z
prawej bobrowe komysze… Plątanina wodolubnych krzaków, drzew, bagiennego
podszytu mogła służyć za tło najbardziej ponurych scen z wiedźmina czatującego
na wredne smoki…
Na salonach |
Imponujące żeremisko |
W pewnej chwili dostrzegłem przez okno lasu potężne żeremie.
Tak wielkiej budowli jeszcze nie spotkałem w naturze. Pomyślałem:
- Ten architekt miał rozmach. Chyba budował dla
wielopokoleniowej rodziny.
A potem pomyślałem, że nie znam równie sprawnych i
obdarzonych wyobraźnią projektantów krajobrazu. Bobry zamieniły dolinę w
matecznik jeleni, dzików, saren… łabędzi, żurawi, czarnych dzięciołów,
pustułek, jastrzębi… przyciągnęły uwagę wilków…
Stworzyły miejsce, obok którego nie przejdziesz obojętnie…
W nastroju sagi o Wiedźminie |
Przekroczywszy błotnistą strugę odprowadzającą nadmiar
spiętrzonej przez bobry wody do strumienia po lewej stronie, zanurzyłem się w
ponure świerkowisko…
W kotlinie bobrów |
Za nim ujrzałem sarny pasące się nieopodal kolejnej ambony
i drogi do Bałd. Pod osłoną drzew i donośnego klangoru żurawi przegadujących
się z łabędziami krzykliwymi próbowałem podejść do rudla. Pięknie się pasły w
plamach słonecznego światła przedzierającego się między koronami drzew. Kiedy
myślałem, że mi się udało, usłyszałem trzask pękającej gałązki pod butami… Cóż.
Zostało mi kilka nerwowych sekund, podczas których usiłowałem zrobić serię
szybkich zdjęć, nie dbając o kadrowanie i smakowanie obrazu…
W oddali ujrzałem jeszcze jedną parę saren. Opuściły dolinę
i ukryły się w lesie przylegającym do biskupiej drogi.
No i sobie poszły |
Podążyłem więc ku głośnej rozmowie łabędzi krzykliwych z
żurawiami. Wyszedłszy nad drugą, bardziej skrytą dolinę, której dno pokryły
szeroko rozlane stawy, przystanąłem nieopodal łabędzi. Para nic sobie nie robiła
z mojej obecności. Samiec pokrzykiwał od czasu do czasu. Samica maściła pióra.
Ptaki pływały leniwie między kępami zanurzonych w wodzie krzaków i wyschniętych
zarośli. Było sielsko. Było bezpiecznie. Było nastrojowo. Słońce zaglądało w
dolinę coraz bardziej, ożywiając dzikie kaczki i tracze szykujące się do lęgów.
Wiatr nie mącił lustra wody i odbitych obrazów lasu na przeciwległym brzegu…
Greckie wesele łabędzi krzykliwych - posłuchajcie tej rozmowy na youtube |
Po sesji z łabędziami spróbowałem podejść do żurawi
tańczących pomiędzy pniami drzew. Ptaki okazały się jednak płochliwe.
Wypatrzyły mnie z daleka, chociaż szedłem zasłonięty przez drzewa i bezlistny
podszyt. Nie pozwoliły się sfotografować. Z żalem śledziłem ich lot ku ostoi
czarnych dzięciołów. Donośny klangor gasł z każdym uderzeniem skrzydeł…
Popatrzyłem sobie... |
Wracałem biskupią drogą do Przykopu. Pierwszy dzień mojej
warmińskiej wiosny zaczął się od przywitania z Kajtkiem i jego Maryśką na
przykopskim gnieździe…
Boćki w Przykopie |
Piękne zdjęcia,piękne opisy,bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuńDziękuję :-).
Usuń