Lato kończy się z odlotem bocianów. W tym roku
14 sierpnia, kiedy zatoczyły pożegnalne kręgi nad Przykopem. Od tego dnia
zacząłem odczuwać jesienną nostalgię. Nikt mi nie wmówi, że lato kończy się pod
koniec września. Lato astronomiczne ma się nijak do rzeczywistego, pełnego
zieleni, życia, śpiewu.
Dzisiaj wstałem na rykowisko. Niestety mniej
burzliwe niż wczorajszego poranka. To chyba przez mgłę, która tumani. Księżyc
już chudnie po niedawnej pełni. Jaśniał na niebie, po którym snuły się rozmyte
chmury.
Jakiś samolot rejsowy ciągnął za sobą pióropusz spalin. Słońce czaiło się za lasem. Wokół półmrok. Krajobraz roztopiony i pozbawiony konturów. Gdzieś od Pokrzyw i Nowych Ramuk dobiegało przytłumione porykiwanie byków. Szedłem drogą ku misterium rykowiska, depcząc mokry piasek i błocko po kałużach. Gapiłem się na księżyc w otoczce. Wyraźny. Pełny kraterów i promienistych smug po uderzeniach meteorytów. Potem blednący z każdą minutą jaśniejącego błękitu.
Było cicho. Ślady przejścia jeleni zostały
wdeptane oponami maszyn rolniczych. Świeże zobaczyłem podczas powrotu.
Prawdopodobnie licznej chmary, z którą minąłem się o przysłowiowy włos. Wokół
żadnego zwierzęcia. Ni ptaka. Uśpiony krajobraz. Mokra jesienna zieleń. Pola
przeorane i zbronowane po żniwach. Rosa na kwiatach nawłoci, na pajęczynach,
płotach, trawie…
Tylko to rykowisko dające znać o sobie od czasu do czasu. W
przeciwieństwie do wczorajszego, gdy byki podeszły pod dom, a ja nie mogłem do
nich z aparatem. Bywa i tak.
Nieopodal metalowego krzyża w sąsiedztwie
wyschniętych brzóz postanowiłem zajrzeć na łąkę. Ledwo wychyliłem się spoza
krzaków podmokłej olszyny, kątem oka dostrzegłem łanie. Pasły się pod szpalerem
drzew na skraju pagórka. Byk nadawał w głębi polany. Niewidoczny. Zasłonięty
przez kolejny pagórek. Chciałem do niego podejść, ale łanie podniosłyby tumult.
Zamarłem. Nie dostrzegły mnie. Patrzyły w stronę leśniczówki, nasłuchując.
Sięgały pyskami do liści, wyciągając szyje, to znów pochylały się ku ziołom.
Były spokojne. Nie mogły mnie dostrzec. Byłem w ciemnym ubraniu. Stałem w cieniu
za trawą i krzakami. Wystawał tylko aparat. Fotografowałem. Filmowałem. Do
znudzenia. Byk przemieszczał się ku leśniczówce.
Zaspokoiwszy ciekawość, postanowiłem okrążyć
zagajnik. Spodziewałem się jeleni po
drugiej stronie. Jednak licówka zobaczyła mój ruch za gęstwą. Widziałem
przebiegające stadko. Byk się nie pokazał. Słyszałem oddalające się brechanie.
Za skrzyżowaniem wiejskich dróg postanowiłem zajrzeć na kolejną polanę. Z jej
wnętrza dobiegał klangor żurawi. Ledwo wyjrzałem spoza dzikich jabłonek,
zobaczyłem jelenie. Te same fotografowane wcześniej. One dostrzegły mnie
szybciej. Licówka przyglądała mi się bacznie. Znowu zdjęcia we mgle. Sylwetki
bez konturów. Nie ustały w miejscu. Od Pokrzyw dobiegł dźwięk traktora. Tego
było za dużo. Jelenie potruchtały za pagórek. Do zbawczego lasu. Tymczasem byk
oddalał się na rozlewisko w Altmajerówce.
Nie pozostało mi nic poza fotografowaniem
wschodzącego słońca. Zanim wspiąłem się na pagórek przy leśniczówce, zdążyłem
jeszcze sfotografować sarny pod dębczakiem. Uciekły na widok przejeżdżającego
motoroweru. Czyżbym nie tylko ja cierpiał na bezsenność? Rykowisko cichło w
miarę stawania się dnia. Słońce rozścielało pasma promieni i cienia. Rozjarzało
rosę na pajęczynach i przydeptanej trawie. Wilgoć pokryła szuwary i oczerety
osobliwą patyną. Drzewa zdawały się płakać. Woda kapała na głowę i za kołnierz.
Buty i spodnie przemokły.
Kiedy chmury przemknęły, otwierając niebo, poczułem
ciepło. Wracałem na śniadanie. Obiecałem sobie, że jutro znowu wstanę na
rykowisko. Póki jeszcze trwa.
Grzywacze pisały krótką frazę muzyczną na drutach
linii energetycznej. Co i raz zmieniały miejsce, sfruwając na ściernisko po
skoszonym zbożu, to znów podfruwając do stada.
Dzięcioł duży opukiwał konar
martwej brzozy. Przeszedłem tuż pod nim. Nie odleciał. Ustawiwszy się ze
słońcem, fotografowałem go w pełnym świetle. Potem filmowałem. Był zajadły. Jakby
znalazł coś naprawdę zajmującego. Pomyślałem:
- Może to ten sam, który odwiedza moją
przydomową sosnę? Dlatego nie ucieka na mój widok.
Potem usłyszałem dźwięczne pokrzykiwanie
czarnego dzięcioła. Wleciał w kadr. Był za daleko, by dostrzec szczegóły. Zadomowił
się w mojej enklawie. Leciał do drugiego ptaka, który wykrzykiwał tęskne
kwilenie dziecka. A jeszcze potem zobaczyłem ślady świeżo zadeptanej drogi.
- Jelenie.
Musiały przejść dosłownie przed chwilą. W stronę
lasu za wsią. Pomyślałem:
- Zabawne. Tyle się nachodziłem. A wystarczyło
poczekać pod płotem.
I jeszcze koniki we mgle.
Zwykły obchód Przykopu na zaostrzenie apetytu przed
śniadaniem.
Ech Piotrek!!!
OdpowiedzUsuń