Można przygotowywać się do spotkania z przygodą wiele dni. Można też doznać namiastki przygody, wychodząc na zwykły spacer za próg domu. Obydwa sposoby prowadzą do rezultatu będącego jedną z form szczęścia lub mniej pompatycznie brzmiącego zadowolenia z życia.
Wyszedłem o wschodzie słońca. Chciałem na łąkę za drogą. Widząc jednak trawę po pas, skrzącą się brokatem rosy, poszedłem drogą w szpalerze starych dębów i klonów. Słońce sztyletowało mgłę pasmami, rozpraszając cień. Wypatrywałem saren w zaroślach. Dzisiaj jednak nie wyszły na popas. Zresztą o tej porze roku wszędzie mają ziół pod dostatkiem.
Słuchałem koncertu ptaków. Szedłem za głosem dudka nadającego po północnej stronie. Im bardziej jednak podążałem za jego nawoływaniem, tym bardziej dudek odlatywał, odciągając od gniazda.
Klangor żurawi odciągnął mnie od ścigania dudka. Ptaki spacerowały pod lasem na skoszonej łące.
Ich krzyk niósł daleko w zamgloną przestrzeń. Na pewno mnie wypatrzyły, chociaż fotografowałem i filmowałem w cieniu spoza zasłony pni i gałęzi przydrożnego szpaleru…
Za krzaczastym klonem zobaczyłem bociana. Polował na łące przy rowie melioracyjnym. Co i raz podnosił dziób, łykając coś żywego. Ślimaka? Żabę? Mysz? Świerszcza?... Nawet na filmie nie rozpoznałem kształtów połykanych stworzeń. Swojski bocian to po prostu drapieżnik. W przeciwieństwie do żurawi nie zadowoli się ziarnem czy trawą…
Po chwili zainteresował się łąką po drugiej stronie drogi. Wciąż mnie nie widział. Tam też polował. Widać że skutecznie. Kiedy się najadł do woli, wrócił na asfalt i spacerował między drzewami. Zaglądał to tu, to tam. Badał odarte z darni pobocza. Zainteresował się gałązką. Badał ją dziobem. Chwycił palcami stopy i odleciał wzdłuż drogi do gniazda. Robiłem zdjęcie za zdjęciem, póki nie zniknął w zakręcie za drzewami.
Banalny spacer w świetle wczesnego słońca skończył się obrazem zajęcy baraszkujących pod odległą amboną na skoszonej łące…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz