Lubię chodzić o świcie |
Lubię chodzić o świcie po polach i łąkach Przykopu. Nikt się nie kręci w krajobrazie. Słychać tylko koncert wiosny. Czasem wypatrzę śpiewaków na gałązkach: kwilące gąsiorki, sikory, trznadle; tokujące dudki; krzykliwe dzięcioły, wrony, sroki i sójki; klangorzące żurawie lub klekocące bociany…
Ścieląca się mgła wznieca magię na opatrzonych za dnia kątach wzdłuż polnej drogi w stronę Nowego Przykopu albo ścieżki do Kopanek. Znane obrazy za każdym razem ujawniają odmienne nastroje…
I. W stronę Nowego Przykopu z zafascynowaną Miką.
Warmińska droga |
Z boku klekoce bocian. Przyleciał akurat z łąki do gniazda, w którym partnerka siedzi nad wyklutymi pisklętami. Sielski obrazek…
Znajoma droga pod steraną brzozą. Kiedyś uderzył w nią piorun, rozłupując pień. Zabliźniona rana z wiekiem ponownie się otwiera za sprawą drzewnych mrówek, które pod korą drążą korytarze mrowiska i wysypują spróchniałe trociny w trawę pod pniem…
Pod brzozowym zagajnikiem pasie się sarna. Oświetlona pełnym słońcem. Co chwilę rozgląda się wokół. Kiedy wychodzę spod brzozy, dostrzega mój kontur. To dla niej za dużo. Odskakuje między pnie…
Za przydrożnym stawem fotografuję szpaka. Jego solowy popis przyciąga uwagę. Jest jednak za daleko, by go nagrać. To ulubione miejsce tutejszego błotniaka. Dzisiaj jednak nieobecnego.
Za stawem wchodzę na pagórek pokryty wiosenną trawą. Stąd jest widok na warmiński murowany dom w złotej godzinie. Stojący pod lasem, za rozległym szuwarem okalającym rozlewisko; przyozdobiony kwitnącymi jabłoniami i … żurawiami przechadzającymi się przy samych oknach… Co za widok!… Nikt nie zakłóca ich spokoju…
Wracam na drogę, przechodzę na drugą stronę, gdzie pagórkowate łąki i pastwiska skrywające stawy, miedze, rowy, kępy drzew – schronienia saren i łań w połogu lub z urodzonymi cielętami… Zdjęcie drzew pod słońce z Miką w cieniu, korzystającą z chwilowej swobody po odpięciu od smyczy…
Mika na luzie pod słońcem |
Wracam na drogę. Idę w kierunku leśniczówki. Pod zagajnikiem na pagórku pasą się koziołki. Jestem w cieniu, nie zwracają więc uwagi. Są jednak czujne. Kiedy jeden pochyla się ku trawie, drugi patrzy wokół.
W pewnej chwili widzę to czujne spojrzenie na ekranie wyświetlacza aparatu. Widzi mnie. Coś oznajmia partnerowi. Zaczyna się ruch. Obrót. Ustawienie bokiem. Pysk rozwarty do szczekania. Parostki w scypule migają przed oczami.
Potęga skoku I |
Potęga skoku II |
Biegną. Wyskakują niczym
impale podczas ucieczki przed hieną, gepardem, lwicą lub likaonem… Co za potęga skoku!
… Znikają w zaroślach. Słychać tylko poszczekiwanie… Mika stoi obok i
ani drgnie. Wiek robi swoje. Ustatkowała się. Już nie pójdzie w trawę, by
gonić… króliczka…
A potem powrót do domu na śniadanie… Po drodze jeszcze tylko bocian na łące – piękny w jaskrawym słońcu i w przejrzystym powietrzu…
Jeszcze trznadel podczas natchnionego śpiewu na gałązce z ledwo zaznaczonymi pąkami (wiosna się spóźnia) i na tle czystego nieba…
II. W stronę Kopanek we mgle do pasa.
Znowu świt. Nieco zachmurzony. Mgła. Wilgotne powietrze, które rozprasza światło słońca. Rosa na wiosennej trawie… Idąc czuję, jak buty chłoną wilgoć, stają się mokre. Skarpety przemiękają. Nie cofam się.
Coś ciągnie w krajobraz. Za chwilę widzę powód – sarna pozująca pod krzakiem łozy. Nie jest sama. Za kępą pasie się jej potomek – jednoroczny koziołek z ledwo zaznaczonymi parostkami. Stoję nieruchomo przy pniu. Fotografuję pod słońce. Widzę, jak porusza głową, by lepiej wyczuć moją obecność w otoczeniu. To przez specyficzny sposób widzenia: dostrzega kontury i ruch. Jeśli się nie ruszam, próbuje sprawdzić ruchem głowy (zmianą kąta patrzenia) moje intencje. Niepewna tego, co widzi, powoli odchodzi za świeże pędy wierzby i garb łąki. Kiedy znika, ruszam i ja w nadziei, że znowu zobaczę zwierzęta pod brzozowym zagajnikiem na podmokłej łące… Nie pomyliłem się, lecz sarny pasły się tym razem w cieniu. Z foto-sesji niewiele więc wyszło.
Za ostatnim gospodarstwem Przykopu wychodzę nad Przykopską Strugę nieopodal miejsca, gdzie kilka lat wcześniej ugrzęzłem w błotnistym rowie, idąc ścieżką bobrów przez ols. Pomiędzy pniami świerków dostrzegam kontury jeleni. Zamieram. Pasą się za lasem nieopodal sosny, która pochyliła się nad łąką pod naporem wiatru. Skradam się. Jelenie nie wyczuwają mojej obecności. Jest ich dużo. Przyszły od lasu pod Kopankami, skrywającego moją ulubioną dolinę bobrów nieopodal Bałd. Niektóre łanie zaległy na mokrej trawie. Jakby brały kąpiele słoneczne. Jestem w cieniu. Zwierzęta są w pełnym świetle na skrzącym się rosą tle. Frapujący widok.
I ta pochylona sosna, nadająca zdjęciom zwierząt nieoczekiwany klimat. Wychodząc spod świerków i trzymając się cienia, słyszę pierwsze odgłosy budzącej się wsi nieopodal. Jelenie stają się czujne. Rozglądają się. Patrzą w stronę pasących się krów i koni. Spoglądają także w obiektyw – tak mi się zdaje. Leżące na trawie łanie wstają. Licówka zaczyna iść w stronę leśnej ściany. Dwulatki i trzylatki byki podnoszą poroża pokryte grubym mchem scypułu. Wszystkie zwierzęta stają się czujne ale nie dostrzegają zagrożenia. Z wielką niechęcią odchodzą z otwartego pastwiska ku zamglonej ścianie drzew. Powoli znikają za kolejnym garbem terenu. Widzę już tylko znikające poroża…
Wracam przez rozjarzone łąki. Fotografuję żurawie, które przyleciały spoza moich pleców i wylądowały przy rowie z wodą; bociana polującego na żaby i gryzonie; przemykającego w pobliżu sterty gałęzi zająca… w końcu i dom sąsiadów w złotej godzinie pomiędzy przydrożnymi dębami…
I po sielance wczesnego poranka… W domu czeka już aromatyczna kawa na rozruch…
III. W stronę Kopanek we mgle do nieba.
Mgła taka, że sarna, chociaż blisko, ledwo widoczna. Krajobraz rozmyty, bez konturów, za to pełny malarskich plam i kształtów. Rozśpiewana cisza. Trawa nieznośnie mokra. Po chwili czuję się tak, jakbym szedł po wodzie. Wszystko przemoczone. Ale świt wciąga. Nieodparcie. Czyżbym szedł na spotkanie nieoczekiwanego?
Sarna zniknęła w tumanie. Poszła w podmokły zagajnik. Próbowałem ją podejść za osłoną kęp łozy. Byłem jednak nieostrożny. Zamiast foto-zapolować z aparatem w gotowości, szedłem jak gdyby nigdy nic wzdłuż rowu z wodą, szukając przejścia. Gdy usłyszałem szczeknięcie, było już za późno na cokolwiek. Zobaczyłem tylko lusterko znikające między brzozami…
Wszedłem między świerki. Pastwisko było jednak puste. Mgła ścieliła się między leśnymi ścianami prześwietlona przez słońce. Pochylona sosna była na swoim miejscu. Szedłem ku niej ścieżką wydeptaną przez zwierzęta. Stanąwszy na przepuście Przykopskiej Strugi, fotografowałem siedlisko bobrów w olchowym łęgu. Było niesamowite. Tamy, żeremia, powalone drzewa… Dziwiłem się, że kilka lat wcześniej chodziłem tam, gdzie dzisiaj stała woda. W tle na ostatnim planie widziałem kępę sosen wyznaczającą południową granicę Nowej Wsi…
Za pochyloną sosną, gdy już nie spodziewałem się niczego ciekawego, zobaczyłem sarnę z dwójką odchowanych jednorocznych dzieciaków. Uciekały w podmokły zagajnik. Gdybym zachował czujność, miałbym foto-sesję, a tak skończyło się na fotografowaniu zwierząt w panice. Takich scen po prostu nie cierpię. Nic w nich ciekawego… Cóż…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz