niedziela, 29 kwietnia 2018

Takie rzeczy naprawdę tylko w Przykopie


Takie rzeczy naprawdę tylko w Przykopie

Krajobraz Przykopu z kemu przy leśniczówce

Taki widok to codzienność


Oczy otwieram przed budzikiem. Regularnie o piątej rano, gdy tylko brzask wleje pierwsze porcje światła przez okno. Przykop tak ma. Kiedy więc zobaczę rozpogodzone niebo, nie ma takiej siły, która przytrzymałaby mnie w łóżku. Muszę zaraz na pole za płotem. Zwłaszcza wtedy, gdy nad oszronioną łąką snują się mgły. 






Bohaterami pierwszych ujęć bywają bezlistne jeszcze klony i dęby nad drogą do Nowej Wsi. To wówczas, gdy na łąkach nie ma zwierząt lub ptaków. Słońce tuż nad horyzontem, prześwietlające drzewa na skroś, ujawnia fraktalne piękno ich koron. Skojarzenia z afrykańskimi klimatami nad Przykopem są po prostu nieodparte.




Zwierząt nie zastałem. Krajobraz przykopskiej polnej doliny między łagodnymi wzgórzami z zagajnikami i krzakami nad wodą wypełniającą stawki i rowy melioracyjne staje się więc tematem samym w sobie. 


Oczyma wyobraźni widzę tutaj spiętrzone jezioro. Jak w 1855 roku, kiedy okolice nawiedziła katastrofalna odwilżowa powódź. Woda z kilkumetrowych zasp śniegu, po wiosennych roztopach, nie miała gdzie ujść, zamieniając Nową Wieś i Przykop w pojezierze pełne wysp i czarodziejskich zakamarków. Miejscowi łowili ryby, nie wychodząc z domów. Przez dwa lata musieli się przemieszczać tylko łodziami (tak twierdził ks. Walenty Barczewski, wikary parafii w Butrynach w latach 1883-1884, autor Geografii polskiej Warmii wydanej w 1917 roku). Kilka lat potem władze pruskie sfinansowały melioracje i długi przekop na skraju wsi, nazwany później Strugą Przykopską. Dzisiaj struga przepływa kilkumetrowym wykopem przez pastwiska dla koni w kierunku doliny bobrów, w której wnętrzu wypełnia pospołu ze Strugą Bałdzką mokradła przylegające od południa do Jeziora Łajskiego. Już po mazurskiej stronie.


Poszedłem drogą do leśniczówki. Mijałem świeżo zaorane pola, których brunatna gleba ożyła w poświacie złotej godziny, tworząc frapujący krajobraz. Przypominający ten z albumu Szypowskich o rodzinnych Kaszubach Józefa Wybickiego, twórcy polskiego hymnu. 

Esy floresy

Klimat złotej godziny
Nauczyłem się zwracać uwagę na takie obrazy również z powodu zdjęć Massimo Petritoli (Kasiulowej z Panoramio), która z utrwalania agrarnego włoskiego krajobrazu stworzyła własną niepowtarzalną galerię artystyczną. Jej styl nie do podrobienia.

Kaczeńce


W rowie melioracyjnym dostrzegłem kępę kaczeńców. Z odbiciem w nieruchomej wodzie tworzyły zachwycający obraz. Symbol przykopskiej wiosny.
Trochę w klimacie Kasiulowej - przypadkiem uchwyciłem srokę między pniami dwóch brzóz.


Za nimi wznosiło się pole z samotnymi drzewami. Przypadkiem uchwyciłem srokę między pniami dwóch brzóz.



Za brzozowym zagajnikiem wspiąłem się na pagórkowate łąki między siedliskami. Słońce rozsyłało smugi, szarpiąc jednolite cienie i barwiąc pobliskie drzewa. Mgła snuła się w zagłębieniach łąk, zasłaniała kępy i zagajnik, z którego dobiegło urywane szczekanie koziołka. Nie mogłem go dostrzec, patrząc pod słońce i mgłę. Wilgotne powietrze tworzyło nieprzeniknioną kurtynę.






W podobnej sytuacji znalazły się jelenie pod starymi drzewami na pagórku. Stały w plamie światła (kolejne deja vu – w identycznych okolicznościach fotografowałem jelenie na tle zamglonych i zalanych światłem Kurek nad Łyną). Skradałem się ku chmarze, korzystając ze słońca za plecami, mgły i krzaków przed sobą. Fotografowałem zwierzęta pomiędzy gałęziami łozy pokrytymi chmurą kwiecia. Jelenie rozglądały się na wszystkie strony. Każdy osobnik obserwował swój fragment otoczenia. Patrzyły też w obiektyw. Chyba mnie nie dostrzegały. Zabrakło jednoznacznej reakcji.

Ten z prawej za drzewami był najczujniejszy





Znalazłszy się przy krzakach, wszedłem pod gałęzie. Przygotowałem aparat. Uklęknąłem. Podniosłem obiektyw nad trawę, sądząc, że całe stado przede mną na widoku. Nie doceniłem jednak sprytu chmary. Jeden z jeleni stał za dębami. Przeoczyłem go. I to on mnie wypatrzył. Nie pozwolił na dłuższą foto-sesję. Dał sygnał do ucieczki. Nie panicznej na szczęście. Zwierzęta zeszły w kotlinkę, której stok pochylał się ku Altmajerówce. Na północ.



Nawet para z nozdrzy utrwaliła się na zdjęciu

Poszedłem ich tropem, myśląc że odbiegły na dobre. Zagapiłem się. Jelenie zobaczyły mnie wcześniej. Zdołałem zrobić kilka nerwowych ujęć łań przy słupie linii energetycznej… Chmara odeszła nad rozlewisko, kończąc na dobre spotkanie.




Do sezonowego jeziora w Altmajerówce wraca życie. Od ostatniego spaceru poziom wody jeszcze się podniósł, zalewając kępy suchej trawy i ścieżkę wzdłuż brzegu, którą dreptałem w poszukiwaniu foto-tematów.   




Trzeba się nagimnastykować, żeby zjeść


Spojrzenie senatorskie

Znowu podchodziłem parę łabędzi krzykliwych. Pływały między kępami wyschniętej turzycy, ścigając łyskę. Pozowały na tle bociana spacerującego wzdłuż brzegu. Były nadzwyczaj śmiałe. Jakby nawykły do ludzkiej obecności. Wypłynąwszy na otwartą wodę, wyczarowały balet na wodzie. Tańczyły wokół siebie, krzyczały, gaworzyły... Napełniły krajobraz śpiewem godowym, zagłuszając nawet żurawie po drugiej stronie rozlewiska pod lasem.






Przeszedłem przez półwysep. Usiłowałem zajrzeć do wnętrza zatoczek skrytych za rozrośniętą łozą. Krzaki pokryły się chmurami kwiecia. W lustrze zastygłej tafli odbijały się brzozy. W skrytych zakamarkach uwijały się gągoły, łyski i kaczki. Nastrój jak z pogodnej baśni…



Uwielbiam tutaj przychodzić. Zwłaszcza gdy krajobraz przyobleka się woalem mgieł, a trawa pokrywa szronem. W taki sposób rodzi się magia. Przesiaduję wtedy na skraju wody i czekam na spektakularne wydarzenie. Czasem nic z tego nie wynika, ale sam spokój natury daje satysfakcję.

Altmajerówka

Lubię wracać do domu bezdrożami, omijając siedliskowe zabudowania Nowego Przykopu. Z pagórków i kemu nieopodal leśniczówki rozciąga się malowniczy krajobraz enklawy. Fotografując te same miejsca o różnych porach dnia i roku, nie udało mi się powtórzyć takich samych ujęć. Wystarczy lada zmiana oświetlenia, nasycenia powietrza wilgocią, nieco inne położenie słońca, układ chmur na niebie, czasem obecność księżyca…









Zwierzęta i ptaki też mają w tym swój udział, tworząc za każdym razem niepowtarzalny kontekst sytuacyjny.










Zawsze więc dostrzegam w znajomych, zdawałoby się, obrazach coś innego. Trawestując klasyka, inżyniera Mamonia z Rejsu (Zdzisława Maklakiewicza), chciałoby się powiedzieć, że najbardziej lubimy krajobrazy, które znamy. Pod warunkiem jednak, że za każdym razem, chociaż znajome, widziane inaczej. Z bliska i z daleka.









Kiedy złota godzina ustępuje, zaczynam fotografować szczegóły, klejnoty otoczenia: ptaki, zające, lisy, sarny w oddaleniu… Silne światło pozwala na wiele… I tak aż do powrotu, który przedłużam jak się da. Nie bacząc na mokre od rosy czy topniejącego szronu spodnie, przemiękłe obuwie i skarpety, zgrabiałe dłonie, łażące po ubraniu kleszcze… Wiosna ma swoje prawa i sprawia, żem nieczuły na chłód, zmęczenie i wyolbrzymiony przez media strach przed insektami…



2 komentarze:

  1. Czuje się Twój szczery zachwyt tym miejscem, to świetnie! Każde miejsce potrzebuje swojego ambasadora, lokalnego patrioty. Każdy człowiek takiego formatu, zajmuje przestrzeń, w którą bez pardonu weszłaby głupota, interesiki i tym podobne dewiacje. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety ta enklawa jest już mocno zagrożona "maleńkim interesikiem".

      Usuń