piątek, 30 września 2016

Finis rykowisko 2016

Safari z okien domu

Pozer
Wygasające z końcem września rykowisko słyszałem i oglądałem w tym roku już od połowy sierpnia. Nie tylko za oknem, ale i na facebooku pełnym relacji mrożących krew w żyłach o podchodach w gąszczu leśnego podszytu, wabieniu, wspinaniu się na ambony, ryzyku wyjścia na linię strzału… o drapieżnych kleszczach, wpleszczach, strzyżakach, komarach, ślepakach, gzach, muchach końskich – całego tego zoologu zwanego na Syberii gnusem.

Dojrzewając do rykowiska

Sam skusiłem się na spacer kajakiem, wpływając po ciemku w środek rykowiska nad górną Łyną. Było zachwycająco, chociaż jeleni nie ujrzałem z wyjątkiem chwili, w której przekraczały nurt rzeki za Brzeźnem Łyńskim.

Kumple
Mimo to jednak dziwiłem się relacjom wypełnionym zmęczeniem, potem, bólem, nieomal krwią…

Co za spojrzenie!
Nawet te zdjęcia powyżej i poniżej zrobiłem przypadkiem i bez specjalnych starań, nie znając się na jakichkolwiek zwyczajach zwierząt, ani nie tropiąc ich dniami i nocami. Po prostu byłem we właściwym miejscu o właściwej chwili.

W klimacie obrazów Fałata
Wszystko to przez moje osobiste safari oglądane nieomal z okien domu.

Wcale się nie skradałem

Fotografując zwierzęta, nie zrywam się w nocy. Nie wdziewam maskującego odzienia. Nie okupuję czatowni. Nie drżę z zimna w bezruchu, walcząc z sennością. Po prostu wstaję wczesnym rankiem i wychodzę za płot. Słońce za moimi plecami utrudnia zwierzętom obserwacje. Jednocześnie oświetla je światłem złotej godziny. Nie znam drugiego takiego miejsca.

Spojrzał na mnie

Oto foto-relacja z kolejnych trzech wrześniowych spacerów o świcie. Żałuję jedynie, że nie ma już bocianów (odleciały niespostrzeżenie w połowie sierpnia) i żurawi (zniknęły bez pożegnalnego oblotu w połowie września, dwa, trzy tygodnie wcześniej niż zwykle).

Spacer pierwszy. Spotkanie z lisami, łabędziami krzykliwymi i szpakami.

Spojrzał w obiektyw, ale czy domyślił się, że jest bohaterem wpisu?
Ledwo wyszedłem spoza linii drzew sosnowego zagajnika, ujrzałem lisa polującego na łące poniżej łanu dojrzewającej kukurydzy. Długo zabawił, zanim odszedł między łodygi roślin, przemknąwszy pod naelektryzowanym drutem ogrodzenia.






Fotografowaniu towarzyszył niezwykły nastrój. Wrześniowy krajobraz w złotej godzinie, aczkolwiek nostalgiczny, jest pełny nasyconych kolorów.

Teren mojego safari

Słońce wzeszło i maluje

Wyszedłszy na szczyt pagórka ugorem po ściętym i zebranym zbożu między łanami kukurydzy, sfotografowałem zająca, który czmychnął między przejrzałe osty, łabędzie krzykliwe lecące w kierunku Pokrzyw, a potem biesiadujące szpaki, które czyniły niezwykły zamęt, latając nad zaoranym i zbronowanym polem.

Łabędzie krzykliwe


Szpaki

Tak się układa nuty

Sceneria dla szpaków

Szpaki lubią to miejsce

Wracając szosą z Nowej Wsi w stronę Przykopu pomiędzy starymi dębami, klonami i jesionami rosnącymi w malowniczo prześwietlonym szpalerze, spotkałem parę lisów, które biegły najpierw przez łąkę od strony Kopanek, potem przeskoczyły przez szosę tuż za tablicą Przykopu i uciekły granicą posiadłości sąsiadki w kierunku łąk i rowów melioracyjnych. Liczyłem na to, że jeszcze je dopadnę na otwartej przestrzeni, lecz obydwa zwierzaki wiedziały, gdzie się ukryć.

W stronę Przykopu






Spacer drugi. Spotkanie z sarnami i słońcem we mgle.

Świt nad Przykopem


Tym razem świt był szary. Mgła długo wisiała w powietrzu. Dopiero słońce zaczęło ją powoli rozpraszać. Krajobraz wypełniły smugi cienia i światła rozczepianego w wachlarze pełne barw tęczy. Nie potrafiłem oderwać oczu od niezwykłych obrazów malowanych mgłą i światłem.



Fraktale nad Przykopem




Sarny dostrzegłem kątem oka. Niestety one zauważyły mnie wcześniej, więc kiedy zacząłem je fotografować, koziołek już był pobudzony. Długo jednak nie mógł się zdecydować na ucieczkę. Patrzenie pod słońce nie sprzyja rozpoznawaniu wroga. Zwłaszcza kiedy sarny są dotknięte gatunkową przypadłością – astygmatyzmem utrudniającym rozpoznawanie szczegółów obrazu. Muszą się wspomagać słuchem. Tymczasem ja nie zamierzałem w ogóle hałasować.


Zwierzęta oddaliły się w uciesznych podskokach. Ich ucieczka nie była paniczna. Do końca miały wątpliwości, czy dobrze robią, opuszczając łąkę pełną smakowitości.

Podskok cyrkowca


W drodze powrotnej słyszałem czarne i zielone dzięcioły. Przebywają w tej okolicy z powodu wielu starych wierzb i dębów. O innych dzięciołach nie wspominam, bo mnożą się tutaj wszędzie. Czarne dzięcioły to rzadkość. Z powodu wymagań środowiskowych trzeba wydzielać im ostoje. Takie jak za biskupią aleją w Bałdach. Widocznie w Przykopie występują pożądane cechy krajobrazu i środowiska.
Poszły sobie


Spacer trzeci. Spotkanie z jeleniami, sarnami i dzikami, które nie dały się sfotografować.

Ziiimnoooo...

To było moje zwieńczenie rykowiska.


Świt sprzyjał ostatnim chwilom tego spektaklu natury. Przymrozek pokrył trawę na łące. Rozgarniałem nogawkami szron pokrywający liście podszytu w sosnowym lasku, zarośla ostu na porzuconych skrawkach upraw, w końcu trawę wzdłuż ścieżek wydeptanych przez zwierzęta. Jelenie ujrzałem spod łanu kukurydzy na pagórku. Stałem w miejscu, gdzie dziki przerwały drut elektrycznego pastucha i wpadły w kukurydzę, by posmakować dojrzałych kolb. Przy okazji naruszyły darń łąki, pozostawiając placki odsłoniętej ziemi. Przyszedłem trochę za późno, by je sfotografować. Usłyszałem jedynie szelesty rozgarnianych roślin.
 


Potem dobiegł mnie ryk byka. Wynurzył się spomiędzy brzóz, krocząc za łanią. Regularny dwunastak. Widok wydał się nieprawdopodobny. Pomyślałem:
- Tak bez wysiłku? Bez skradania się? Bez podchodów i wabienia?... Bez gnusu obrzydzającego życie?...




Zwierzęta kroczyły sobie w kierunku samotnego domu na wzgórzu. Po chwili zniknęły za rozłożystymi krzakami łozy.


Ruszając w ich kierunku, wypłoszyłem dwie sarny, które poderwały się z zarośli nad rowem melioracyjnym i uciekały pod osłoną mokradła w przejście między łanami kukurydzy w kierunku drogi do Nowej Wsi. 
 



Poszedłem za nimi, licząc że zatrzymają się na ściernisku. Niestety przepadły za szpalerem przydrożnych drzew. Przede mną otworzyła się panorama przykopskich i nowowiejskich pól ze starymi wierzbami i dębami w oddali i ścianą puszczy pod linią horyzontu.



Im dłużej spoglądam na ten krajobraz, tym większą estymą go darzę. Coś jest w powiedzeniu, że najbardziej lubimy piosenki, które znamy. Trawestując je, najbardziej lubimy miejsca, które znamy i oswoiliśmy.
 




Jelenie tymczasem wynurzyły się z zagajnika wprost na zarośniętą polanę nieopodal słupa linii energetycznej. Były zjawiskowe. Podobno nawet podczas rykowiska stadem rządzi licówka, najbardziej doświadczona łania. Byk, mimo całej swojej potęgi i aparycji, jest chroniony przez swoje dziewczyny, otaczające go ze wszystkich stron troskliwym wianuszkiem. Jeśli któraś podniesie alarm, licówka wybiera kierunek ucieczki, a dominujący byk potulnie podąża za nią. Stadko wyszło więc na skraj zagajnika, pozostawiając swojego pana między brzozami.





Podchodziłem do nich bez pośpiechu pod osłoną grzbietu pagórka. Pasły się, zachowując czujność. Zawsze jedno ze zwierząt obserwowało otoczenie. Nieruchomiałem, gdy tylko któreś spoglądało w moim kierunku. 


Sesja trwała z kwadrans. Byk jednak już się nie odezwał. W końcu licówka dała sygnał do nieśpiesznego odwrotu. Łanie i tegoroczna młodzież, jeszcze w szacie umaszczonej jasnymi cętkami, zanurzyły się w cień brzozowego zagajnika.  




Myślałem, że to koniec spaceru. Jednak nie. Jakimś cudem dostrzegłem trzy sarny pasące się na grzbiecie zarośniętego mierzwą chwastów i ziół pagórka. Między mną a nimi była rozległa kępa łozy, dzikiego bzu i drzewko pozbawione już liści. Szedłem tak, by zwierzęta nie mogły dostrzec konturu odsłoniętej sylwetki. 




Wiedząc o ich przypadłości – słabym wzroku – trzymałem się zasłony z gałązek i listowia utrudniających rozpoznanie jednoznacznych szczegółów obrazu. To działa. Sarny postanowiły uciekać dopiero wtedy, gdy wyszedłem spoza osłony, by fotografować je bez zbędnych wtrętów najbliższego planu.





Przez lata przejeżdżałem przez Przykop bez większych wrażeń. Okryłem jego piękno dopiero wtedy, gdy zacząłem chodzić po łąkach i polach z aparatem w ręku.



W Przykopie dzieje się nieustające safari. Nie muszę nigdzie jeździć. Puszcza przychodzi sama pod mój dom. To wszystko w sąsiedztwie Olsztyna, który powinien swoją wielkomiejską naturą wywrzeć wpływ na otoczenie. A jednak tego wpływu tutaj nie ma.