Oto mój azyl. Przyglądam się mu przez okna,
albo wychodzę na krótki spacer wokół domu, robiąc sobie przerwę od komputera. O
świcie, gdy nie mogę wyjechać, czuwam nad swoją żywiną (to z Konopielki), która
pasie się na ostrzyżonej trawie, chwytając odsłonięte owady. Szpaki, kosy,
drozdy uczą podrośnięte pisklęta, co jeść, a co omijać. Dzięcioły białoszyje,
dzięcioły duże i dzięciołki opukują drzewa. Upatrzyły sobie szczególnie ułamany
kikut starej sosny, który wystaje nad rozgałęzieniem trzech wybiegających ku
światłu konarów. Każdy z nich chce przejąć rolę przewodnika.
Sosnę okaleczyły dwa potężne szkwały.
Przewaliły się nad domem i działką w odstępie dwóch lat. Pierwszy osłabił pień.
W miejscu pęknięcia pociekły strugi żywicy. Drzewo jednak się nie zaleczyło.
Drugi szkwał zwalił pięciometrowy wierzchołek na moich oczach, gdy z okna
poddasza patrzyłem na drzewa przygięte ku ziemi nieprawdopodobnym podmuchem
wściekłego wiatru. Ułamany fragment rozpadł się pod ścianą domu, na szczęście z
dala od szyb.
Zielone dzięcioły chętnie zaglądają na
działkę, rozgrzebując liczne mrowiska w trawie. Wyjadają mrówki i jajeczka. W
tym roku jest ich wyjątkowo dużo. Tak jak samych mrowisk. Ich liczebności
sprzyja ciepłe i wyjątkowo mokre lipcowe lato. Czasem swoją obecnością
zaszczyca nas czarny dzięcioł, przelatując między zagajnikami na podmokłych
terenach po obu stronach przykopskiej wydmy.
Pozostawione w dogodnych miejscach pojemniki z
wodą przyciągają też inne ptaki i zwierzęta. Mika swoją obecnością płoszy koty,
więc ptaki chętnie tutaj zaglądają. Najczęściej widujemy kopciuszki, mazurki,
pliszki, zięby, sikory, wilgi, trznadle, turkawki, świerszczaki, świergotki,
szczygły, sójki, rudziki, jaskółki, pleszki, kraski, kowaliki… Mnóstwo tego. Ćwiartka
atlasu ptaków Andrzeja Kruszewicza.
Z sosnowego lasku za płotem wpada do nas
wiewiórka. Chodzi po ogrodzeniu, zagląda do drewutni. Niebawem będzie nachodzić
nasze leszczyny w poszukiwaniu orzechów. Wystraszona przez Mikę wyraża
oburzenie cichym głosem przypominającym… szczekanie.
Nad dachem szybują bociany, żurawie,
jastrzębie, niżej krążą kruki, liczne sroki i wrony, prowokując Mikę do
ujadania.
Fruczak gołąbek |
Wieczorem, gdy siadamy do ogniska, zaczynają
fruwać nietoperze i wielkie zawisaki. Kwiaty odwiedzają ćmy wyglądające niczym
kolibry – fruczaki gołąbki. Przeurocze owady.
Hołdując zasadzie, żyj sam i daj żyć innym,
utrzymujemy minimalistyczny ogródek otoczony lasem. Grzyby na śniadanie zbieram
pod sosnami i brzozami: zajączki, kozaki, prawdziwki i mnóstwo maślaków.
Ostatnio wiosną pojawiły się smardze, prawdopodobnie przyniesione ze
sfermentowaną korą, którą obsypaliśmy krzaki pod płotem, a w zeszłym roku rydze
za sosnami, które przycinamy, by nie sięgnęły gałęziami drutów linii
przesyłowej. Gdybyśmy nie przycinali drzew, energetycy by je powalili.
Z kretami i nornikami w ogóle nie walczymy,
więc kopce i nory urozmaicają wszystkie kąty z wyjątkiem samego trawnika wokół
domu. Tutaj jakimś cudem gryzonie się nie panoszą. Może dlatego, że lepiej
czują się w plątaninie korzeni ozdobnych jałowców, pęcherznicy czy bujnych
chwastów nad biologiczną oczyszczalnią.
Współlokator |
Chwastów też nie zwalczamy. Odpłacają nam
wdzięczną bujnością zarośli i kwiatów przyciągających z okolicy wszystkie
możliwe owady: ćmy, motyle, dzikie i oswojone pszczoły, trzmiele, ważki,
wielobarwne żuki, osy… Skutkiem to, że prawie nie zbieramy owoców ze
świdośliwy, śliwy, jabłoni, czereśni, wiśni. Padają ofiarą ptaków i owadów.
Czasem zdążymy coś skubnąć, większość plonu zagarnia jednak konkurencja.
Czasem zaniepokoją szerszenie. Wbrew pozorom
nie są agresywne. Wlatują niekiedy do pokoju na poddasze. Nie przeganiam ich.
Cierpliwie czekam, aż zwiedzą wszystkie kąty (na wszelki wypadek zamykam drzwi)
i odlecą z basowym buczeniem na zewnątrz. Raz próbowałem machać rękami, by
zniechęcić intruza. Myślałem, że mnie ukąsi. Byłem bez koszuli z powodu upału.
Owad jednak mnie zignorował. Bez trudu przemykał między rękami. Wyleciał przez
okno, gdy uznał, że nic tu po nim. Wtedy pomyślałem, że szerszenie nie atakują,
jeśli są daleko od gniazda. Odpada imperatyw obrony własnego siedliska.
Wyglądając za ogrodzenie, widuję dziki i
jelenie wędrujące przez łąkę w poszukiwaniu nowych kątów. Przykop to polana
między masywami lasów. Czasem podchodzą lisy, polując na gryzonie i niezdarne
ptasie podlotki. Młode zające chętnie przełażą przez oczka w siatce i zajadają
się drobną koniczyną na naszym trawniku. Gapciowate uszaki trudno wypatrzeć w
zaroślach. Nie bierzemy ich w dłonie, by nie przesiąkły ludzkim zapachem i nie
zostały odrzucone przez matkę w okresie karmienia.
Po spotkaniu z psami |
Sarny, żurawie, bociany podchodzą bardzo
blisko znęcone sąsiedztwem niewielkiego stawu, pojawiającego się po zimowych
roztopach albo po ulewach.
Tutaj dzieje się prozaiczne życie. Wystarczy
usiąść pod krzakiem, zalec na hamaku, poczekać kwadrans, a zaraz zaczyna się
ruch między drzewami, w krzakach leśnych i nasadzonych jałowców, w dywanie
lawendy, macierzanki, pod krzakami dębów, klonów, grabów, wśród świerków, wokół
pniaków po wyciętych brzozach, wokół ogrodowych ozdób…
W naturalnym otoczeniu. Po wypuszczeniu do zagajnika. |
Jakie piękne jeże. Zdjęcia urzekające niesamowite.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Już odliczam dni do powrotu w swoje kąty. Pozdrawiam. Piotr.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń