„Po prostu lubię fotografować. To świetny pretekst, by wychodzić w plener o każdej porze dnia i nocy i chwytać najciekawsze chwile. Aparat fotograficzny sprawił, że świat wokół stał się atrakcyjny. Nadał właściwą rangę sprawom, które dzieją się z moim udziałem.”
I.
Wieści z ogródka.
II.
Dolina bobrów, żurawi, czarnych dzięciołów, dudków i nieobecnych łabędzi krzykliwych |
Spacer krótki. W dolinę bobrów. rozglądaliśmy się na obie strony po wyjściu z lasu. Łąki po obu stronach były puste. Darń nosiła ślady buchtowania dzików. Coraz bardziej zamaskowane odrastającą zielenią. Przeszliśmy nad przepustem rowu melioracyjnego w stronę lasu na wale morenowym. Z drugiej doliny dobiegał klangor żurawi. Dostrzegliśmy je w prześwitach między świerkami i kolumnami sosen. Pierwsza para, czujniejsza, odleciała w olchowy łęg. Druga spacerowała wzdłuż wysychającego rozlewiska. Przez rozległe błoto płynęła struga ciemnej wody. Leniwie. Bez polotu.
Żurawie brodziły w trawie, pokrzykując. Podchodziły do siebie, oddalały się. Pomyślałem:
- Zatańczą.
Jednak nie.
Oddalały się od nas. Były chyba same. Młodych nie dostrzegliśmy. Powinny być już duże i zdolne do szybkiego biegania.
Wracaliśmy niechętnie. W oddali dostrzegliśmy łanię. Szła w poprzek dolinki. Mieliśmy nadzieję, że podejdzie bliżej. Zniknęła jednak w szuwarach, wkroczyła na kem między drzewa.
Zajrzeliśmy jeszcze w aleję biskupią. Została mocno zdewastowana po ostatniej zimie. Od pomnikowej lipy odpadł potężny konar. Kilka tablic poświęconych biskupom Warmii przewróciło się po zimowych wichurach…
III.
Spać idę o zachodzie słońca. Wstaję o jego wschodzie. Tego spania aż do świętojańskiego „Snu nocy letniej” coraz mniej. Niecałe 7 godzin.
Dzisiaj było w miarę ciepło. Przeszedłem przez drogę na łąkę. W świetle wschodzącego słońca mgła podniosła się z mokrej trawy. W nocy padało. Ziemia oddawała wilgoć. Brnąłem przez skrzącą się murawę w kierunku zagród spowitych pasmami mgły. Kępa osik za wyrwanymi wierzbami i krzakami wikliny odcinała się od bezchmurnego nieba.
Depcząc odsłonięty kwaśny czarnoziem, rozglądałem się za sarnami. Za osikami dostrzegłem koziołka. Może mnie widział, może nie. Szedł w kierunku stawu w kępie łozy i zabudowań pobliskiej zagrody. Zniknął w pobliskim zagajniku.
Słońce prześwietlało zamglone brzozy, malując pasemka światła i cienia. Brnąłem przez mokrą trawę i zarośla. Czułem nasiąkające wodą obuwie, nogawki spodni… Coś ciągnęło mnie w perspektywę łąki obramowanej sosnami z jednej strony i podmokłym lasem z drugiej.
Pod przewróconą osiką fotografowałem naręcze dzikich narcyzów.
- Jak przetrwały bez opieki ogrodnika?
Wyjrzałem spomiędzy świerków. Przykopska Struga płynęła za garbem łąki. Sierść trawy, ziół i dmuchawców srebrzyła się rosą. Za przepustem oznaczonym słupkami baraszkowały zające. Pomyślałem:
- Parkoty.
Bokser |
Biegały. Jeden z nich wymachiwał łapami, rozbryzgując wodę. Jakby zadawał ciosy niewidocznemu przeciwnikowi.
- Polski kangur?
Kiedy zniknęły w pobliskich sosnach, fotografowałem samą strugę z żeremiem bobrów i zamaskowane zabudowania Nowej Wsi w prześwicie olsu.
Zające ponownie wybiegły z lasu. Były bliżej. Przemieszczały się do bagiennych brzóz i olch na skraju spiętrzonego rozlewiska. Odciągały uwagę od innych scen.
Nie zauważyłem więc kiedy jelenie wyszły spoza lasu na pastwisko przegrodzone drutami kolczastymi. Kilkadziesiąt byków z porożami w zamszowym scypule rozglądało się po okolicy.
- Jakim cudem mnie nie widzą?
Stałem w łagodnym zagłębieniu łąki. W cieniu świerku. Fotografowałem. Filmowałem. Kicające obok zające przestały frapować. Byki przestępowały z nogi na nogę, prezentowały wieńce, czasem skubały mokrą trawę, nic sobie nie robiąc z przelatujących bocianów i żurawi…
Przedwczesny wieczór kawalerski przed rykowiskiem… Każdy patrzył w inną stronę. Dziwnym trafem nie w moją. Jakby od strony strugi nie spodziewały się zagrożenia… Robiąc zdjęcia na maksymalnym zbliżeniu, widziałem parę ulatującą z pysków…
I to tło: zamglona ściana boru w oddali, osrebrzona murawa, błyszczące druty na słupkach, słupy elektroenergetyczne…
Zwierzęta zbierały się do odejścia. Obserwowały odległe wiejskie zabudowania i drogę przez pastwisko. Odchodziły powoli w stronę ciemnej ściany lasu… Nic ich nie płoszyło. Nawet ja.
Wracałem, słuchając tokowania dudków, pokrzykiwań żurawi, klekotania bocianów, gadania żab, koncertu gilów, kosów, sikor, trznadli, gadania gąsiorków… Dotarłem do domu przemoknięty do suchej nitki. Jakbym brodził w jeziorze…