Sarny są fotogeniczne. O świcie skubią zioła w towarzystwie polujących bocianów, żurawi z młodymi biegusami, zdolnymi do lotu dopiero latem. Rozglądają się wokół nieświadome cudzej obecności. W mateczniku korzystam z zasłony krzewów nad kałużami stawów, kęp brzóz i olch, gałęzi wikliny porastającej obrzeża rowów. Łażę polnymi drogami, kryjąc się za zbożem z chabrami albo za miedzami, sypialniami zajęcy. Staram się iść powoli. Często przystaję, by się rozejrzeć przed następnym krokiem.
Sarny w zbożu lub gęstwie ziół to przede wszystkim uszy, którymi nasłuchują dźwięków otoczenia. Koziołki prezentują swoje parostki, częściej regularne, niekiedy jednak niesymetryczne lub nawet tylko o jednej tyce świadczącej prawdopodobnie o defekcie genitaliów.
Myślę wtedy o takiej dotkniętej „defektem” sarnie:
- Jednorożec.
W oczach tak zwanych „profesjonalnych” myśliwych to selekty, rzekomo psujące pulę genetyczną gatunku. Wśród nich postrzałki, także sarny, które mimo to potrafiły nadal rodzić i wychowywać potomstwo. Przekonanie myśliwych, że zwierzęta nie mają prawa do choroby, kalectwa, życia wbrew fizycznym przeciwnościom losu, jest anachronizmem w XXI wieku. Myślistwo dzisiaj barbarzyńskim przeżytkiem usprawiedliwiającym instytucjonalnie usankcjonowaną przyjemność zabijania.
Trudno zobaczyć takie uszy w zbożu |
Najbardziej lubię fotografować o świcie, w świetle brzasku, wśród słonecznych plam w krajobrazie i smug przenikających zamglone drzewa, zarośla, zmiękczone wilgocią przestrzenie łąk i pól z dojrzewającym zbożem. Krocząc labiryntem polnych dróg i ścieżek wydeptanych przez jelenie, sarny czy dziki przemierzające okolice, rozglądam się wokół i chwytam aparatem każdy obraz, na pozór banalny, a jednak jakimś cudem przyciągający uwagę.
Gąsiorek śpiewająco-skrzeczący |
Pretekstem do naciśnięcia spustu migawki bywa przebłysk światła między pniami drzew; iskrząca się rosa na liściach trawy, na pajęczynie; krople wody na kwiatach; ruch ptactwa w gałązkach dębów czy brzóz na poboczu; gąsiorek na wysuszonej łozie lub mazurek w kwiatach jabłoni; kwilący błotniak na słupie; klekocące bociany w trawie.
Biała tęcza |
To może być biała tęcza nad wypukłą powierzchnią skoszonej łąki; przelatujące żurawie; grzywacze albo kosy na drutach ułożone w nutowy zapis na pięciolinii drutów elektroenergetycznej linii zasilającej; „narzekający” z podmokłych zagajników czarny dzięcioł; dudek zasiedlający przydrożne pomnikowe dęby i klony; w końcu i… sarny.
Łazikując po okolicy, miewam wrażenie, iż zwierzęta już mnie znają. Kiedy dostrzegam wystające z trawy, koniczyny, znad kłosów zboża uszy, parostki, ciemne oczy w konturze głowy, zastygam, opieram aparat na kijach do trekkingu, celuję, kadruję. Jeśli mam czas, korzystam z dotykowych możliwości ekranu, dzięki czemu obiektyw ogniskuje na oznaczonych pikselach a nie na przeszkadzających źdźbłach. Podczas foto-sesji obserwuję z nieustającym zdumieniem zachowania świadczące o inteligencji zwierząt.
Sarny mają frapującą mimikę. Można dostrzec stany ich ducha. Kiedy są czujne, bo dostrzegą plamę zastygłego w bezruchu fotoamatora, potrafią długo przewiercać wzrokiem. Czasem udają, że przestają obserwować, pochylając się ku ziołom, by znienacka podnieść głowę i sprawdzić, czy się przesunąłem. Czasem zaś przemieszczają głowę odrobinę w lewo, w prawo lub ją przekręcają, by pogłębić ostrość widzenia. Po latach nie daję się zwieść ich czujności. Staram się chodzić w cieniu, na tle zarośli, zwykle pod wiatr, zwykle po cichu, przesuwając się o centymetry dla lepszego ujęcia. Nie podchodzę jednak do miejsc, w których odpoczywają, rodzą, leżą w połogu, zostawiają narodzone koźlęta w ukryciu. Nie cierpię aranżowanych zdjęć naruszających strefę intymności i bezpieczeństwa fotografowanych zwierząt i ptaków. Zdjęcia z bliska mam tylko dlatego, że zwierzęta same zmierzają w moim kierunku nieświadome obecności.
Kiedy mnie nie widzą, potrafią swoim zachowaniem wyrazić radość z życia. Bawią się ze sobą i swoim otoczeniem. Kiedyś fotografowałem koziołka bodącego świerczki tylko dlatego, że po każdym tryknięciu parostkami otrząsały się z rosy. Filmowałem roczne koziołki z parostkami w scypule, siłujące się na łące, zapierające się kopytkami o rozmiękły grunt, rozrzucające trawę i grudy. Markowały walkę, przy okazji ścierając łaskoczący scypuł. Zmęczywszy się, zadyszawszy, aż im para uchodziła z pysków, spacerowały potem przytulone do siebie i zajadały świeże pędy.
Nieopodal spotykam rodzinę: sarnę, dorosłego koziołka i dwójkę roczniaków nadal trzymających się rodziców. Sarny zbierają się w rudle na zimę. Wiosną i latem chodzą razem tylko w rodzinach, rzadko jednak z koziołkiem ojcem. Pasąc się, dbają o siebie wzajemnie. W chwili, w której jedna sięga po pokarm, pozostałe baczą na wszystkie strony, każda w innym kierunku.
W takim otoczeniu zobaczyć sarnę to sztuka |
Portrety saren wzruszają. W chwilach spokoju potrafią okazać zachwyt otoczeniem. Łatwo zarzucić mi bambinizm, jednakże na przestrzeni lat zgromadziłem kolekcję zdjęć dokumentujących, że zwierzęta potrafią wyrazić swoim zachowaniem całą gamę uczuć i emocji wcale nam nieobcych. Nie jesteśmy wyjątkowym gatunkiem. Podlegamy tym samym prawom biologicznym. Nasze poczucie wyższości wynika tylko z tego, że za mało wiemy o współżyjących z nami gatunkach i przez swoją próżność odmawiamy im inteligencji, uczuć wyższego rzędu, na przykład zachwytu krajobrazem, a także zdolności do socjalnych i prospołecznych zachowań.
Karmienie |
Jeśli czegoś żałuję, to tego, że nie wymyślono cyfrowych aparatów fotograficznych wcześniej, jeszcze w ubiegłym stuleciu. Dopiero z pierwszym cyfrowym Kodakiem nauczyłem się inaczej patrzeć na świat i dostrzegać o wiele więcej. Czas zatrzymany w kadrze to zakonserwowana chwila „teraz”. Niczym wspomnienie zapisane w synapsach i naznaczone emocją.
To „moje” sarny, żadne inne. To „moje” ptaki, żadne inne. To „moje” podręczne safari, żadne inne.