wtorek, 26 kwietnia 2016

Historia jednego zdjęcia



Historia jednego zdjęcia

Pejzaż z wędkarzem

Swoje wpisy poświęcam pograniczu Warmii i Mazur, skupiając się na przyrodzie i jej zmienności w takt następujących po sobie kolejnych pór dnia i roku. 

Niemniej fascynujące bywają przejawy każdej ulotnej chwili dziejącej się z moim udziałem. W pewnych okolicznościach, poznając i rozumiejąc chwilę, poznajemy istotę świata. Poprzez znamienny szczegół obrazu możemy poznać sens całości. Spoglądając na atom przez wystarczająco potężny mikroskop elektronowy, zdajemy się w pewnej chwili dostrzegać Wszechświat. 



Twórcy teorii chaosu, w którym na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się niepowtarzalne, nieprzewidywalne, wręcz przypadkowe, odkryli porządki wyższego rzędu, których odwzorowaniem są powtarzalne (niezwykłe graficznie) struktury fraktalne o ułamkowych wymiarach przestrzennych. 






Wrześniowy poranek w Przykopie

W otaczających nas pojedynczych elementach przestrzeni pełno jest fraktali o wymiarach determinowanych stopniem nieporównywalności rozmiarów: szerokości, wysokości i głębokości - na przykład praktycznie dwuwymiarowych liści o pomijalnie małym wymiarze grubości,  albo koron drzew pełnych pustych przestrzeni między konarami i gałęziami, których wymiar fraktalny, zależny od stopnia wypełnienia listowiem czy igliwiem, mieści się w przedziale między pełną dwuwymiarowością a pełną trójwymiarowością. 








Fraktale drzew

To fraktale modelują kształty i wzory obserwowanych elementów przyrody. Odkryto przy okazji harmonijną powtarzalność struktur fraktalnych (samopowtarzalność) na różnych poziomach uszczegółowienia obserwowanych obrazów, zjawisk fizycznych, albo przebiegu zdarzeń – wszak w potocznym mniemaniu historia lubi się powtarzać, jedno że za każdym razem na innym poziomie rozwoju ludzkości.

Fraktale rozproszonego światła

Największą jednak tajemnicę – moim zdaniem – skrywają liczby pierwsze. Jej rąbek odsłonił Bernhard Riemann w swojej hipotezie, na próbach udowodnienia której zęby połamało już kilka pokoleń najwybitniejszych matematyków. Mimo to odkryli oni przy okazji iście benedyktyńskiej pracy głęboki związek pomiędzy ujawnionym już po części porządkiem wyższego rzędu, rządzącym tymi liczbami, a odkryciami fizyków kwantowych badających elementarną budowę samej materii i astrofizyków odkrywających istotę i sens naszego Wszechświata.

 
Krajobraz pełny fraktali

Dlaczego taki wstęp? Chwile, które ciekawią człowieka, mówią wiele (a być może wszystko) o jego osobistym nastawieniu do życia (czyżby determinanta samopowtarzalności fraktalnej zdarzeń i emocji?). Chwila uwieczniona na zdjęciu wydaje się na pierwszy rzut oka powierzchownie ładna. Gdy jednak zdjęcie upowszechni się w przestrzeni publicznej, ta chwila z upływem czasu nabiera zupełnie innego sensu. Co więcej, z powodu ułomności ludzkiej pamięci, zaczyna być postrzegana inaczej niż w momencie fotografowania.

To krótka historyjka o jednym zdjęciu, które zrobiłem przypadkiem, niejako mimochodem, przymierzając się do tego ujęcia tylko raz. Mój pierwszy cyfrowy Kodak, od którego zaczęła się moja amatorska przygoda fotograficzna, okazał się znakomicie zaprogramowany. Zdjęcie wykonane w trybie automatycznego fotografowania krajobrazu wyszło po prostu skończone. Nie wymagało już żadnych korekt kontrastu, koloru, nasycenia, balansu bieli i innych fotograficznych udogodnień. Początkowo nie chciałem go publikować. Ludzie nie są tematem moich fotografii. Zamieściłem je w Panoramio pod wpływem sugestii moich najbliższych. Ku mojemu zaskoczeniu pod zdjęciem pojawiły się ożywione komentarze, zawierające przeróżne, estetyczne czy wręcz obyczajowe interpretacje obrazu.

Pejzaż bez wędkarza

Panorama stawu pod leśniczówką w Nowym Przykopie bez sylwetki wędkarza była zwyczajna.

Pejzaż spersonifikowany

Obecność człowieka nadała zdjęciu odmienną od zamierzonej dynamikę i treść. Nagle okazało się, że piękno natury wymaga jakiegoś spersonalizowanego punktu odniesienia i emocjonalnego stosunku do otoczenia (najbardziej lubimy piosenki, które znamy - mawiał w Rejsie klasyk Mamoń - Zdzisław Maklakiewicz). A skoro tak, to zdjęcie, będące tematem tego wpisu, jest postrzegane przez każdego inaczej.

Krzysiek Mikunda Leśny w jednym ze swoich postów napisał: - Piękno jest w oku patrzącego.
To chyba najtrafniejsze podsumowanie moich dywagacji o zdjęciu, w którym utrwaliłem jedną chwilę... aczkolwiek nie ostatnie.

W marcu dostałem taką oto prośbę:
- Witam. Czy można prosić o przesłanie zdjęcia tego pana z wędką (…), bo jest to nieżyjący dziadek mojej żony i chciałaby na pamiątkę.

Historia tej fotografii zatoczyła kolejne koło. Zdjęcie okazało się jak zwykle tym samym zdjęciem, lecz nie takim samym. I jak tu nie nawiązywać do fraktali, które są obecne w każdym przejawie toczącego się życia?

sobota, 16 kwietnia 2016

Kwietniowy Przykop



Pierwsze grzyby w tym roku


Po otwarciu bramy moim oczom ukazały się smardze, które zarosły cały zagon pod krzakami pęcherznicy (urodziwej o ciekawych kwiatostanach, w przeciwieństwie do nieadekwatnej nazwy).  Widok niezwykły. Myślałem, że rydze, które wyrosły za starą sosną, to kulminacja grzybowych niezwykłości na działce. Tymczasem smardze powitały nas w nowym sezonie 2016 r. w kwietniowy ranek, kusząc kulinarnie. Darowałem im jednak. Pięknie komponowały się z krokusami i mleczami, które bujnie wystrzeliły spomiędzy kępek mchu. W przeciwieństwie do zwolenników ogrodowego piękna, zdominowanego angielskimi trawnikami, jestem wyrazicielem zasady:
- Żyj i daj żyć innym.
Dlatego latem i jesienią, kiedy inni zadeptują las w poszukiwaniu grzybów, swoje prawdziwki, podgrzybki, maślaki zbieram tylko przed śniadaniem. Do jajecznicy. W swoim własnym ogródku.

Strojniś

W Przykopie nie pośpisz długo. Nawet przez zamknięte okna wdziera się pieśń wiosny, której najważniejszymi wykonawcami są żurawie. Ich niezwykły klangor brzmi donośnie, przenikając wszystko co żyje patosem. 

Żuraw epoki industrialnej

Przykopskie żurawie tak zaprzyjaźniły się z ludźmi, że przestały uciekać na ich widok. Przechadzają się wśród traktorów, niczym udomowione białe bociany. Uznały – widać – miejsce za swoje własne. Rano i wieczorem wszędzie ich pełno. 

Pod wieczór nad domem przeleciał klucz kilkunastu ptaków. Wiosną. Zapewne tych, które jeszcze nie są gotowe do lęgów; zbyt młodych, by znaleźć partnerów. Żurawie dojrzałość osiągają dopiero w trzecim roku. Do tego czasu trzymają się rodziców i znajomego stada.


Popas

Po południu ujrzałem frapujący widok – żurawie pasące się z trójką saren na łące w zagłębieniu łagodnej dolinki. Pastelowa zieleń wczesnej wiosny była urokliwym tłem dla zwierząt i ptaków. Nie podszedłem bliżej, chociaż krzaki wikliny obsypane chmurą kwiatów maskowały moją obecność. To był spacer dla pieska. Lepiej by nie polował.




Drogi nie tylko dla ludzi

Jest więc wiosna w Przykopie. Taka, dla której co roku tutaj wracam i nie mogę wyjść ze stanu zauroczenia.

Wiosna w Przykopie


Podczas rowerowego spaceru nad Łynę przejechałem utartą ścieżką obok leśniczówki w Nowym Przykopie. Chciałem sprawdzić, czy moje rozlewiska odzyskały wodę po trwającej raptem ze trzy tygodnie zimie, oceniając po czasie działania mrozu i zalegania śniegu. Sprawdziły się moje najgorsze przypuszczenia:
- Susza. Najcięższa z możliwych, bo hydrologiczna.


To chciałem oglądać



To chciałem widzieć

 Zrozumiałem, że stare mapy geodezyjne nie kłamią. To, co w Jaśniewie brałem za jezioro, jest jedynie bagnem, którego niezwykła toń co kilka lat znika. Nie wiem, jak przetrwają białe lilie rosnące późną wiosną i latem pod malowniczą ścianą brzóz. Jeśli nie będzie mokrego roku, ów zakątek nie odzyska swojej świetności. Miejsca, gdzie fotografowałem czaple, łabędzie krzykliwe i gody łysek, dzisiaj wyglądają tak.

To zobaczyłem


Droga do domu

Chciałem swój wpis o Łynie na stronie Mojej Warmii i Moich Mazur zacząć od spotkania z łanią, która pasła się pod wieżą telefonii komórkowej nieopodal Pokrzyw. Wtedy doświadczyłem po raz kolejny złośliwości obiektów przyrody nieożywionej. Aparat zastrajkował. Podczas próby uruchomienia oznajmił na ekranie wyświetlacza:
- Błąd systemu. Wyłącz i włącz.
Zmieniałem ustawienia przycisków i suwaków, próbowałem kręcić pokrętłem obiektywu, wyłączałem, włączałem, a on ciągle perorował:
- Błąd systemu. Wyłącz i włącz.
Łania dostrzegła mnie między gałęziami, za osłoną których walczyłem z oporną techniką. Patrzyła mi w oczy. Aparat jednak ani zamierzał się uruchomić. Zastrajkował. Pomyślałem:
- Nici z wycieczki. Potrzebny serwis.
Łania straciła cierpliwość. Odchodziła ku drzewom. Aparat jednak niewzruszenie wyświetlał ten sam komunikat:
- Błąd systemu. Wyłącz i włącz.
Kiedy wreszcie dał się nakłonić do działania, łania odeszła po angielsku. Sesję diabli wzięli.

Na szczęście spotkanie z Łyną okazało się – jak zwykle – czarodziejskie.